Francuzi wybierają prezydenta. O godzinie 8 w całej Francji kontynentalnej otwartych zostało 85 tysięcy lokali wyborczych. Do południa do urn udało się 28,9 procent uprawnionych do głosowania - czyli o dwa procent mniej niż pięć lat temu. Mieszkańcy niektórych zamorskich terytoriów Francji i Francuzi mieszkający w krajach Ameryki Południowej i Północnej zaczęli głosować już wczoraj. Blisko 45 milionów osób uprawnionych do oddania głosu może wybierać pomiędzy 10 kandydatami. Według sondaży, nie ma jednak wątpliwości, że do drugiej tury przejdą socjalistyczny faworyt tegorocznego wyścigu do Pałacu Elizejskiego - Francois Hollande - i obecny prawicowy szef państwa Nicolas Sarkozy.
Nowością tegorocznych wyborów jest to, że - według Państwowej Komisji Wyborczej - największe francuskie instytuty badania opinii publicznej zobowiązały się, że nie będą przeprowadzać sondaży wśród ludzi wychodzących z lokali wyborczych. Chodzi o to, by te sondażowe rezultaty głosowania nie przeciekały w ciągu dnia do internetu. Takie rozwiązanie popiera aż dwie trzecie Francuzów.
Ludzie powinni głosować na tego czy innego kandydata tylko dlatego, że podoba się im jego program. Nie powinni zmieniać zdania w ostatniej chwili jedynie z tego powodu, że usłyszeli, iż jakiś inny kandydat cieszy się większą popularnością, niż się spodziewano, albo że na przykład jeszcze inny ma za mało głosów - tłumaczy paryskiemu korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi 23-letni student Christian.
W największych francuskich miastach głosowanie będzie trwało do 20 i wtedy ogłoszone zostaną pierwsze częściowe wyniki wyborów. Przecieki do internetu możliwe są jednak już po 18, bo już wtedy zacznie się podliczanie głosów w lokalach wyborczych w małych miastach i na wsiach, które zamykane są dwie godziny wcześniej.
Paryscy komentatorzy podkreślają, że Francji nie ogarnęła wyborcza gorączka. Według tamtejszego MSW, do południa w pierwszej turze wyborów prezydenckich zagłosowało 28,9 procent uprawnionych - czyli o dwa procent mniej niż pięć lat temu.
To cyrk dla mediów. Specjaliści powiedzieli kandydatom, jak się mają zachowywać, by wzbudzić sympatię wyborców. Mnie ten cyrk nie interesuje. Było już za dużo niespełnionych obietnic. Bezrobocie ciągle rośnie. Całkowicie straciłam zaufanie do politykow! - skarży się korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi młoda paryżanka Anne, która postanowiła nie głosować.
Wielu obserwatorów twierdzi też, że tym razem kampania wyborcza była raczej nudna i bezbarwna, choć w jej centrum znalazło się pytanie niezwykle ważne dla wszystkich Francuzów: jak wyjść z kryzysu?
Swój głos w niewielkiej miejscowości Tulle na południowym-zachodzie Francji - wraz z okolicznymi rolnikami - oddał już faworyt tegorocznego wyścigu do Pałacu Elizejskiego - socjalista Francois Hollande. Obecny prawicowy prezydent Nicolas Sarkozy udał się natomiast do lokalu wyborczego w najbogatszej XVI dzielnicy Paryża. Towarzyszyła mu pierwsza dama Francji Carla Bruni. Do lokalu wyborczego szła przez długi czas ze spuszczoną głową, ubrana raczej skromnie w ciemny płaszcz z niebieskim szalikiem.
Przed wyborami francuskie media wypowiedziały wojnę Państwowej Komisji Wyborczej. Część z nich zapowiedziała, że będzie łamała ciszę wyborczą, która rozpoczęła się o północy z piątku na sobotę. Zdaniem dziennikarzy, z powodu internetu cisza wyborcza i tak w praktyce nie istnieje.
W odpowiedzi Państwowa Komisja Wyborcza przypuściła kontratak. Zagroziła, że "buntownicy" będą bezlitośnie karani - czekają ich grzywny w wysokości od 70 tysięcy do 350 tysięcy euro.
Według niektórych sondaży, w pierwszej turze wyborów Francois Hollande może zdobyć o cztery procent głosów więcej niż obecny prawicowy prezydent Nicolas Sarkozy, a w drugiej turze - aż o 14 procent więcej.
Rzadko zdarza się we Francji, by jeden z kandydatów miał tak dużą przewagę. Mam nadzieję, że Hollande pomoże najbiedniejszym przebrnąć przez kryzys z godnością - Sarkozy troszczy się tylko o bogatych - komentował te dane w rozmowie z naszym korespondentem 34-letni Jean, pracownik supermarketu.
Media podkreślały natomiast, że już w momencie oficjalnego ogłoszenia swojej kandydatury Holland został uznany za faworyta i królował w sondażach popularności przez wiele miesięcy. Później Sarkozy'emu udało się go dogonić i obaj szli niemal łeb w łeb przez kilka tygodni. Ostatnio jednak socjalista znów wyszedł na prowadzenie.
Specjaliści przestrzegają jednak, że wszystko może się jeszcze zmienić. Na kilka dni przed wyborami jedna czwarta Francuzów wciąż nie wiedziała, na kogo głosować. Na razie nie podjąłem jeszcze decyzji. Myślę, że zrobię to w ostatniej chwili - mówił naszemu korespondentowi 24-letni student Antoine.
Prócz dwóch największych faworytów we francuskim wyścigu prezydenckim startuje jeszcze ośmioro kandydatów, reprezentujących poglądy od skrajnie prawicowych po trockistowskie:
Marine Le Pen prezentuje program zdecydowanie socjalny: obrona siły nabywczej Francuzów, rewaloryzacja emerytur, sprawiedliwość podatkowa.
W ostatnich sondażach utrzymywała trzecie miejsce z poparciem na poziomie 14-17 procent.
Zdaniem Melenchona, ubodzy nie są marginesem, lecz "sercem społeczeństwa kapitalistycznego". Stany Zjednoczone polityk uważa za "główny światowy problem", prezydent Wenezueli Hugo Chavez jest według niego bohaterem, chińska inwazja na Tybet w latach 50. była usprawiedliwiona, a na Kubie nie ma dyktatury.
Marcowe sondaże dawały Melenchonowi 11-procentowe poparcie, niemal dwukrotnie większe niż w styczniu. Teraz może liczyć na 13-15 procent głosów, co daje mu czwarte miejsce.
Chce przekonać Francuzów, że podział lewica-prawica, głęboko zakorzeniony w życiu politycznym, prowadzi kraj do impasu.
Wzywa, by "wydawać mniej, a lepiej służyć" społeczeństwu. Swych adwersarzy oskarża, że ukrywają przed Francuzami powagę sytuacji gospodarczej w kraju.
Jeszcze w grudniu Bayrou mógł liczyć jedynie na 7 procent głosów, ale w połowie stycznia sondaże dawały mu już 14-procentowe poparcie.