Zwycięstwo pełne wątpliwości - tak o wynikach wyborów prezydenckich na Białorusi pisze zagraniczna prasa. Zwraca uwagę, że ostatni dyktator Europy Aleksander Łukaszenka zdobył podejrzanie dużo głosów.
Wyników wyborów nie uznał zarówno Parlament Europejski, jak i Stany Zjednoczone. Zachód zadeklarował poparcie dla dążeń opozycji do powtórzenia głosowania.
Według białoruskiej centralnej komisji wyborczej, prezydent zdobył ponad 82% głosów; kandydat opozycji Aleksander Milinkiewicz miał uzyskać tylko 6%. Opozycja nie ma wątpliwości, że doszło do fałszerstw. Powyborcza sytuacja na Białorusi była tematem spotkania szefów dyplomacji Unii Europejskiej. Zapoznali się oni ze wstępnym raportem misji obserwacyjnej OBWE - a ta podała, że białoruskie wybory nie spełniały międzynarodowych standardów. Niewykluczone więc, że UE nałoży sankcje na Białoruś, możliwości są jednak ograniczone, bo Mińsk praktycznie nie utrzymuje kontaktów z Zachodem.
Rozważane jest m.in. rozszerzenie ograniczeń wizowych o członków komisji wyborczych a nawet o samego Łukaszenkę. To najskuteczniejsza kara, bo dotknęłaby białoruską nomenklaturę a nie zwykłych mieszkańców. Nie wyklucza się również nałożenia embarga handlowego na firmy związane z reżimem, wycofanie preferencji handlowych oraz zamrożenie białoruskich aktywów. Decyzja o ewentualnych sankcjach zapadnie jednak prawdopodobnie dopiero na następnym posiedzeniu ministrów 10 kwietnia.
W komentarzach zachodniej prasy i polityków przeważają sformułowania: „fałszerstwo”, „wyborcza farsa” czy „atmosfera zastraszenia”. Zupełnie inaczej wypowiadają się władze Rosji. Tamtejsze MSZ oświadczyło, że głosowanie było uczciwe, odbyło się zgodnie z przyjętymi standardami i nie ma powodów do kwestionowania jego wyników.