Polacy opuszczają kamping w belgijskim Kasterlee, gdzie z nakazu burmistrza prawie 200 osobom odcięto elektryczność i gaz. Jak dowiedziała się nasza korespondentka Katarzyna Szymańska-Borginon, na miejscu pozostało około 40 osób. "Trudno mi to skomentować. Znam sprawę z dzisiaj" - usłyszała od szefa MSZ Radosława Sikorskiego.
Polski konsulat twierdzi, powołując się na zapewnienia lokalnych władz, że nasi rodacy otrzymali lokale zastępcze. Ludzie sobie radzą i znajdują rozwiązanie, ale mają w razie czego propozycje od urzędu - powiedziała dziennikarce RMF FM konsul Pia Libicka. Te doniesienia sprawdziła nasza dziennikarka. Okazuje się, że wczoraj, gdy odcinano gaz na kampingu zaproponowano, że Polacy mogą się przenieść do odległego o kilka kilometrów schroniska młodzieżowego - na jedną noc i za opłatą. Ponieważ było już ciemno i padał śnieg - nikt z tej oferty nie skorzystał. Nie jest to zresztą propozycja lokalu zastępczego dla osób, które pracują w Belgii od kilku miesięcy. Część Polaków pakuje więc walizki i wraca do kraju, inni szukają mieszkań na własna rękę i nie liczą już na żądną pomoc.
Szef polskiej dyplomacji pytany przez naszą korespondentkę przyznał, że sprawę Polaków z belgijskiego miasteczka Kasterlee zna zaledwie od kilku godzin. Trudno mi skomentować, bo jak powiadam, znam sprawę z dzisiaj -powiedział Radosław Sikorski. Cały dzień siedziałem na radzie NATO-Rosja - tłumaczył się w Brukseli. Nie wątpię, że nasz konsulat się tym zajmuje - podsumował.
Blisko 200 Polaków zostało pozbawionych prądu we flamandzkiej miejscowości Kasterlee. Burmistrz miasta kazał odłączyć elektryczność w zamieszkiwanych przez nich domkach kampingowych w parku Fauwater, bo jego właściciel nie miał odpowiedniego atestu. W poniedziałek wieczorem rodakom odłączono także gaz. Trudno powiedzieć, dlaczego belgijska policja i straż zadziałały po zmroku, nie dając żadnych szans Polakom nawet na zmianę miejsca zamieszkania.
Pierwszą bezprecedensową akcję przeprowadzono w nocy z soboty na niedzielę. Park Fauwater otoczyło aż 180 policjantów. Funkcjonariusze po znalezieniu usterek w elektryczności odcięli wszystkim dopływ prądu. Nie zważano na to, że są tam drewniane domki, a temperatura spadła poniżej zera. Polacy z którymi rozmawiała nasza dziennikarka, są w szoku. Potraktowano nas jak zwierzęta - mówi młoda kobieta. W nocy siedzieliśmy przy świeczkach, rozmroziły nam się zamrażalki, zmarnowało się jedzenie - dodaje mężczyzna, który pracuje w magazynie supermarketu Albert Heijn.
W poniedziałek wieczorem - z nakazu burmistrza miasta Kasterlee - polskim mieszkańcom odłączono także gaz.