Czyżby nastąpił punkt zwrotny w zamieszkach, które od ponad tygodnia wstrząsają Wielką Brytanią? Głos w dyskusjach przejmują przeciwnicy antyimigranckich wystąpień. Trauma, jaką zafundowali Brytyjczykom ultraprawicowcy i zwykli rasiści nie kończy się jednak wraz z zaprowadzeniem porządku na ulicach.
Po tygodniu chuligańskich wybryków Brytyjczycy przemówili innym głosem. Na ulice wielu miast wyszły pokojowe demonstracje ludzi, dla których tolerancja i życie w wielokulturowym społeczeństwie są niezmiernie ważne. Ich reakcja była tak potężna, że nawet jeśli ultraprawicowcy planowali wczoraj jakieś gromadzenia, one się nie odbyły, a ich organizatorzy pozostali w domach.
Symboliczne wiece odbyły się w kilkudziesięciu miastach - tam, gdzie wcześniej kolportowane za pośrednictwem mediów społecznościowych informacje zapowiadały kontynuację antyimigranckich zamieszek. Zostały one sprowokowane nieprawdziwymi doniesieniami, które pojawiły się w mediach na temat tożsamości 17-latka, podejrzanego o zabójstwo trzech małych dziewczynek w mieście Southport. Do tego brutalnego ataku doszło pod koniec ubiegłego miesiąca.
Przed brytyjskim wymiarem sprawiedliwości stoi nie lada zadanie. Będzie on musiał jak najszybciej osądzić osoby, wobec których istnieją niezbite dowody, że były organizatorami i uczestnikami antyimigranckich wystąpień i dopuściły się aktów przemocy. Pierwsze wyroki już zapadły.
Problem w tym, że brytyjskie więzienia są przepełnione, a winni ataków na centra dla imigrantów i podpalenia hoteli, w których przebywali, powinni otrzymać karę bezwzględnego pozbawienia wolności. Rząd zapowiada, że rozprawi się z tą sprawą w ciągu tygodnia, co jest raczej optymistycznym zobowiązaniem.
Drugim wyzwaniem jest zbadanie zachowania serwisów społecznościowych, przez które zamieszki były koordynowane. Nie milknie powszechne oburzenie na słowa właściciela platformy X - dawnego Twittera - Elona Muska, który na swoim koncie napisał, że "wojna domowa w Wielkiej Brytania jest nieunikniona".
Problem dotyczący liczby imigrantów na pewno nie zostanie rozstrzygnięty na ulicach. Przez 14 Lat rządów konserwatystów, którzy dwa miesiące temu stracili władzę, nie znaleziono dla niego skutecznego rozwiązania. Teraz temu wyzwaniu muszą stawić czoła Laburzyści.
Jedno jest pewne - rosnącej imigracji towarzyszyła brutalna retoryka, która z pierwszych stron gazet prawie codziennie wprowadzała wśród Brytyjczyków nerwową atmosferę, szkicując stan oblężenia. Brytyjczycy mają wyspiarską mentalność - źle reagują na poczucie zagrożenia nadchodzącego z zewnątrz. Imigrant dla nich często bardziej kojarzy się z pasażerem pontonów, które lądują codziennie na angielskich plażach, niż z pielęgniarką lub lekarzem pracującymi w brytyjskiej służbie zdrowia. Ten stan kolektywnej świadomości jeszcze bardziej zradykalizował brexit, a podsycały także wypowiedzi niektórych polityków.
Tragedia, do jakiej doszło w mieście Southport, stała się pretekstem dla ultraprawicowych elementów, by wyjść na ulice. Wystarczyła iskra i wybuchły zamieszki. Warto zaznaczyć, że domniemany sprawca ataku na małe dzieci, nie przypłynął do Wielkiej Brytanii na łodzi i nie ubiegał się o azyl - urodził się w walijskim Cardiff. Rasiści takich niuansów nie dostrzegają.