W tej chwili na terytorium Białorusi przebywa mniej niż tysiąc bojowników Grupy Wagnera - twierdzi brytyjski wywiad. Najemnicy pomagają w szkoleniu białoruskiej armii i sił bezpieczeństwa.
Grupa Wagnera przebywa na Białorusi od czerwca ubiegłego roku. W najliczniejszym momencie w tym kraju było ich ok. 8 tys.
Teraz - jak twierdzi brytyjski wywiad - na Białorusi przebywa obecnie mniej niż tysiąc wagnerowców. To dużo mniej niż w okresie ich największej obecności w tym kraju. W połowie ubiegłego roku miało być ich ok. 8 tys.
Jak podkreślono, najemnicy niemal na pewno pomagają w szkoleniu białoruskiej armii i sił bezpieczeństwa.
Analitycy uważają jednak, że jest mało prawdopodobne, aby białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka chciał wykorzystywać bojowników Grupy Wagnera np. w ramach działań białoruskich sił bezpieczeństwa na terenie kraju lub w celu ochrony ludności mieszkającej przy granicy z Ukrainą.
"Dalsza obecność wagnerowców na Białorusi prawie na pewno sprzyja Rosji w prowadzeniu działań wojennych, zmuszając Ukrainę do utrzymywania pozycji obronnych i pozostawienia personelu na granicy z Białorusią" - pisze białoruski wywiad.
W maju 2023 roku szef Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn ogłosił zdobycie Bachmutu w obwodzie donieckim, o które walki toczyły się od 1 sierpnia 2022 roku. Przywódca wagnerowców wielokrotnie podkreślał, że to jego ludzie zajęli miasto.
24 czerwca doszło do buntu Grupy Wagnera, co miało być efektem napięć pomiędzy rosyjskim resortem obrony a przywódcą najemników Jewgienijem Prigożynem. Domagał się on "przywrócenia sprawiedliwości" w armii i odsunięcia ministra obrony Siergieja Szojgu.
Wagnerowcy najpierw zajęli Rostów nad Donem, w tym siedzibę Południowego Okręgu Wojskowego, a następnie ruszyli w kolumnie pancernej w kierunku Moskwy. Najemnicy, którzy dotarli do obwodu lipieckiego, mieli znajdować się 200 km od stolicy Rosji.
Bunt zakończył się po negocjacjach przywódcy wagnerowców z prezydentem Białorusi Alaksandrem Łukaszenką, prowadzonych w porozumieniu z Władimirem Putinem. Szef Grupy Wagnera zgodził się ustąpić ("w celu uniknięcia rozlewu krwi") i wieczorem rozkazał najemnikom, by zaczęli się wycofywać z terytorium Rosji. Na mocy porozumienia najemnicy, którzy zdecydowali się pozostać w Grupie Wagnera, mogli wyjechać na Białoruś.
Jak informowały pod koniec lipca ukraińska straż graniczna i brytyjskie ministerstwo obrony, do bazy wojskowej we wsi Cel w środkowej Białorusi przybyło do tamtego czasu co najmniej kilka tysięcy rosyjskich najemników. Później pojawiły się doniesienia, że część z nich wyjechała do krajów Afryki. Niewielka grupa pozostała na Białorusi, by szkolić jednostki specjalne tamtejszego MSW, a jeszcze inni wagnerowcy zgodzili się na służbę w rosyjskiej armii i powrót na front na Ukrainie.
23 sierpnia Prigożyn, a także inni przedstawiciele kierownictwa wagnerowców, m.in. Dmitrij Utkin, zginęli w katastrofie lotniczej w obwodzie twerskim. W ocenie większości analityków, ich śmierć była zemstą Kremla za czerwcowy bunt i "marsz na Moskwę".
W grudniu 2023 "The Wall Street Journal" opublikował wyniki swojego śledztwa. Wynikało z nich, że za zabójstwem Prigożyna stoi sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji Nikołaj Patruszew.
Pod skrzydłem maszyny, którą leciał m.in. założyciel Grupy Wagnera, podłożono małą bombę. To ona miała być odpowiedzialna za eksplozję. Patruszew wcześniej ostrzegał Putina, że Prigożyn ma coraz większe wpływy i stanowi zagrożenie dla Kremla.