Rebelianci z Sudanu Południowego ostrzelali amerykański samolot wojskowy wykonujący misję ewakuacyjną. Informację podaną przez władze w sąsiedniej Ugandzie potwierdził Pentagon. W ataku rannych zostało czterech Amerykanów. Jeden jest w stanie krytycznym.
Amerykański samolot leciał z misją ratunkową do miasta Bor, stolicy stanu Jonglei, gdzie od tygodnia dochodzi do krwawych starć między siłami rządowymi a rebeliantami. Poszkodowani w ataku zostali przetransportowani do Kenii, gdzie ma być im udzielona pomoc medyczna.
Amerykańskie siły zbrojne poinformowały, że misja, w której uczestniczyła maszyna, polegała na ewakuowaniu z Boru obywateli USA. Podczas zbliżania się do celu maszyna została ostrzelana z ziemi, co zmusiło ją do zaprzestania misji i udania się w kierunku lotniska poza terenem kraju - podkreśliła armia amerykańska w oświadczeniu.
Na razie nie wiadomo, jaki samolot został ostrzelany. Z nieoficjalnych informacji agencji Associated Press wynika, że mógł to być Bell-Boeing V-22 Osprey - maszyna pionowego startu i lądowania, wykorzystywana do transportu ludzi i wyposażenia. Rzecznik armii Sudanu Południowego pułkownik Philip Aguer podkreślił, że Bor jest pod kontrolą rebeliantów, dlatego cała wina za atak spada na nich.
Przedstawiciele rządu poinformowali natomiast, że w okolicach Boru trwają walki o odbicie tych terenów z rąk rebeliantów. W misji tej biorą udział wojska lądowe wspierane przez lotnictwo. W okolicach Boru trwają walki, ponieważ od rana rebelianci atakują ludność cywilną. Posunęli się nawet do napadu na przedstawicieli ONZ - powiedział minister ds. informacji Michael Makuei Lueth. Zaznaczył, że na razie nie można określić liczby ofiar walk.
Associated Press, powołując się na anonimowe źródła, informuje także, że w piątek doszło do podobnego ataku na śmigłowiec ONZ, który ewakuował ludność cywilną i członków misji pokojowej. Uszkodzenia maszyny były na tyle poważne, że trzeba było ją porzucić niedaleko miejsca zajścia.
Ambasada USA zorganizowała wczoraj już piątą rundę ewakuacji amerykańskich obywateli. Zaplanowana była również ewakuacja obywateli niemieckich, brytyjskich i holenderskich. Setki cudzoziemców, włącznie z pracownikami organizacji pomocowych, wyjeżdżają od niedzieli z Sudanu Południowym, po apelach wielu ambasad, które ostrzegają przed eskalacją konfliktu i nasileniem walk grup etnicznych.
W Sudanie Południowym wybuchły w ostatnim czasie nowe niepokoje. Po utrzymujących się kilka miesięcy napięciach wywołanych zdymisjonowaniem w lipcu przez prezydenta Salvę Kiira Mayardita wiceprezydenta Rieka Machara, w niedzielę w pobliżu stolicy wybuchły walki. Według Kiira, w najnowszych incydentach stroną atakującą były oddziały wierne Macharowi.
W starciach między rywalizującymi frakcjami armii zginęło co najmniej 500 osób, a 800 zostało rannych.
(MRod)