Służby ratownicze nie są w stanie opanować pożaru statku towarowego Fremantle Highway, na którego pokładzie znajduje się 3783 samochodów, w tym 25 pojazdów elektrycznych. Eksperci ostrzegają przed niebezpieczeństwem, że na płonącej u wybrzeży Holandii jednostce dojdzie do eksplozji. To groziłoby katastrofą ekologiczną.
200-metrowy statek płynął z niemieckiej Bremy do Egiptu. Zapalił się w nocy z wtorku na środę, gdy znajdował się na Morzu Północnym ok. 30 km na północ od holenderskiej wyspy Ameland.
Niderlandzkim służbom udało się uratować 22 z 23 członków załogi. Jedna osoba zginęła.
Jednostka pływająca pod banderą Panamy i wyczarterowana przez japońską firmę K Line przewoziła prawie 4 tys. samochodów osobowych, w tym 25 auta elektryczne. Zarówno rzecznik straży przybrzeżnej jak i przedstawiciel K Line twierdzą, że prawdopodobną przyczyną pożaru było zapalenie się jednego z elektryków.
Przyczynę pożaru będzie można ustalić dopiero po jego opanowaniu, co może potrwać jeszcze kilka dni.
Rzecznik straży przybrzeżnej przekazał mediom, że obecnie brane są pod uwagę trzy scenariusze. Pierwszy zakłada, że pożar uda się ugasić i statek będzie można odholować do jednego z portów. Drugi przewiduje, że jednostka zatonie. Natomiast według trzeciego, służby będą czekały na wypalenie się jednostki.
Istnieje realne niebezpieczeństwo, że na pokładzie frachtowca może dojść do eksplozji pojazdów elektrycznych, co grozi katastrofą ekologiczną - ostrzegają eksperci.
Straż przybrzeżna przekazała w czwartek rano, że płonący statek dryfuje w kierunku zachodnim i znajduje się obecnie około 16 kilometrów na północ od wyspy Terschelling. Jednostka jest połączona z holownikiem, który utrzymuje ją w bezpiecznej odległości od innych statków.