​W skład nowego rządu prezydenta Francji Emmanuela Macrona weszli ludzie z lewicy, prawicy i osoby z ruchów obywatelskich. W sumie 18 ministrów i czterech sekretarzy stanu, podlegających bezpośrednio premierowi Edouardowi Philippe’owi, wywodzącemu się z centroprawicy.

​W skład nowego rządu prezydenta Francji Emmanuela Macrona weszli ludzie z lewicy, prawicy i osoby z ruchów obywatelskich. W sumie 18 ministrów i czterech sekretarzy stanu, podlegających bezpośrednio premierowi Edouardowi Philippe’owi, wywodzącemu się z centroprawicy.
Emmanuel Macron /CHRISTOPHE PETIT TESSON /PAP/EPA

W rządzie jest 11 kobiet i 11 mężczyzn. Lewicę reprezentuje w nowym gabinecie pięcioro ministrów, w tym dwójka "weteranów" poprzedniego rządu. Są to: minister departamentów i terytoriów zamorskich Annick Girardin i przede wszystkim dotychczasowy minister obrony, a teraz szef francuskiej dyplomacji Jean-Yves Le Drian. Obserwatorzy nazywają nowego szefa MSZ "zaufanym człowiekiem prezydenta, który z bardzo bliska będzie realizował jego linię polityczną".

Zażegnane zostały nieporozumienia z szefem centrowego Ruchu Demokratycznego (MoDem) Francois Bayrou, czego oznaką jest przyznanie mu resortu sprawiedliwości i tytułu "ministra stanu", co jest odpowiednikiem wicepremiera.

Inna przedstawicielka MoDem Sylvie Goulard została "ministrem sił zbrojnych", jak przemianowano dotychczasowe ministerstwo obrony. Od roku 2009 jest ona deputowaną europejską. Uchodzi za zwolenniczkę federalizmu. To ona zorganizowała marcowe spotkanie Macrona z kanclerz Niemiec Angelą Merkel.

Ministrem delegowanym do spraw Europy będzie Marielle de Sarnez, trzecia przedstawicielka MoDem w tym rządzie, również europosłanka, która opowiadała się za "demokratyzacją Unii" i utworzeniem stanowiska ministra finansów grupy euro.

MSW powierzono merowi Lyonu Gerardowi Collombowi, który jako jeden z pierwszych polityków Partii Socjalistycznej poparł Macrona. Collomb nigdy nie był ministrem. Na nowym stanowisku będzie musiał zmierzyć się między innymi z walką z terroryzmem.

Minister gospodarki Bruno Le Maire wywodzi się z partii Republikanie i był kandydatem w prawyborach prawicy. Jako pierwszy z jej działaczy porzucił w marcu Francois Fillona, oficjalnego kandydata swej partii. Jego gospodarczy program prezydencki był bardzo liberalny, o wiele bardziej niż Macrona.

Wśród osób spoza świata polityki najciekawszą postacią jest zapewne Nicolas Hulot, mianowany ministrem ds. transformacji ekologicznej. To były, bardzo popularny prezenter programu telewizyjnego na temat ekologii. Uważany jest za "ekologa niezłomnego"; trzykrotnie odrzucił propozycje zastania ministrem, jakie złożyli mu prezydenci Jacques Chirac, Nicolas Sarkozy i Francois Hollande.

Jean-Claude Mailly, przywódca centrali związkowej Force Ouvriere powiedział o nowym gabinecie: Czekajmy na pierwsze prawdziwe kroki. Minister pracy Muriel Penicaud ma wielkie doświadczenie i wzbudza zaufanie, gdyż dobrze zna techniczne i polityczne aspekty resortu. Program (Macrona) jest przede wszystkim mglisty. Jeśli chce, żeby dobrze szło, nie powinien iść na udry ze związkami. Mam nadzieję, że zwycięży idea porozumienia.

Socjalistyczny deputowany Razzy Hammadi zwrócił uwagę, że główne ministerstwa - gospodarki i finansów - otrzymali przedstawiciele prawicy. Grozi nam najtwardsza, najbardziej liberalna polityka zaciskania pasa - dodał. Zapowiedział jednak "krytyczną współpracę z nowym rządem".

Jego partia o wiele ostrzej potępiła prezydenta za rzekome "nierespektowanie podjętych wobec Francuzów zobowiązań".

Francois Baroin, obecny przywódca Republikanów wyraził żal z powodu wejścia do rządu dwóch członków jego partii, Bruno Le Maire’a i Geralda Darmanina. To ich wybór, którego żałuję. Ale nie podważa to więzów przyjaźni i nie przekreśla lat wspólnej walki - powiedział.

Natomiast senator Republikanów Roger Karoutchi uznał, że nowy gabinet to "wciąż rząd tych samych kacyków. Wielu z naszych nie złowił (Macron), co znaczy, że jesteśmy w szyku bojowym, gotowi do zwycięstwa w wyborach". Obecność w rządzie ludzi niezwiązanych z polityką senator skwitował: Takie próby już były - za prezydentury (Francois) Mitterranda, kiedy (Michel) Rocard był premierem, za prezydentury Chiraca i Sarkozy'ego. Zawsze kończyły się niczym.

Zarówno eksperci, jak i politycy przewidują, że czerwcowe wybory parlamentarne mogą przynieść zmiany w gabinecie. Komentator radia "France Info" Jean-Francois Achilli zastanawiał się, "czy ci, którzy przegrają w wyborach, zostaną w rządzie?".

Partia prezydencka La Republique En Marche przewiduje natomiast jedynie "możliwość niewielkich retuszy" po wyborach do Zgromadzenia Narodowego.

(az)