Szef regionalnego urzędu weterynarii w Svidniku Michał Zuzulak zapewnił, że na Słowacji nie ma epidemii wąglika. Sytuacja została opanowana do tego stopnia, że nie ma potrzeby wybijania krów z dwóch podejrzanych stad na słowackiej farmie Staszkovce.
Padły jedynie cztery krowy z dwóch stad, z których jedno liczyło 150 zwierząt, a drugie 120 - powiedział Zuzulak. Ostatni przypadek odnotowano 12 listopada i od tego czasu nie zarejestrowano nowych zachorowań.
Wszystkie zwierzęta zostały zaszczepione i - zdaniem Zuzulaka - nic nie wskazuje na to, aby były chore. Nie ma potrzeby wybijać całych stad, ponieważ sytuacja powoli się stabilizuje - dodał Zuzulak.
Kwarantanną i prewencyjnym leczeniem antybiotykami objęto 11 osób, które kontaktowały się z pierwszym stadem (w tym trzech lekarzy weterynarii). Zaszczepiono również 18 osób, które stykały się z drugim stadem. Objawów zachorowań u ludzi dotychczas nie stwierdzono.
Znane jest już miejsce zakażenia wąglikiem. Krowy zaraziły się przetrwalnikami bakterii wąglika wypłukanymi z gleby przez deszcze na pastwisku niedaleko farmy w Staszkovcach we wschodniej Słowacji, gdzie przed 30 laty zakopano padłe krowy i owce. Najprawdopodobniej niedawne opady deszczu rozmyły glebę i uwolniły niebezpieczne bakterie, które mogą przetrwać pod ziemią nawet kilkadziesiąt lat.
Informacja o wykryciu wąglika na Słowacji wywołała zaniepokojenie w Polsce, zwłaszcza, że istniały uzasadnione podejrzenia, iż część krów z farmy w Staszkovcach, 60 km od granicy z naszym krajem - trafiła do Polski. Jednak zwierzęta znalazły się w Polsce we wrześniu, a wąglik został wykryty na Słowacji dopiero 12 listopada. Krowy trafiły zatem do Polski wcześniej niż 30 dni przed wykryciem choroby, a okres jej inkubacji wynosi 20 dni.
Krowy, które trafiły do Polski ze słowackiego stada, w którym wykryto wąglika, nie mają objawów klinicznych choroby - poinformował w środę główny lekarz weterynarii Janusz Związek. Jeżeli w tracie uboju zauważy się jakiekolwiek objawy choroby, to natychmiast ma być zablokowana rzeźnia, mięso zostanie zamrożone, zostaną pobrane próbki i wysłane do badania do Instytutu Weterynarii w Puławach - powiedział Związek.