To było jedno ugryzienie pchły, ale dla 35-letniego mężczyzny skończyło się wstrząsem septycznym i tyfusem, a w konsekwencji utratą rąk i części stóp.
Michael Kohlhof z Teksasu (USA) w czerwcu trafił na pogotowie w San Antonio po tym, jak stracił czucie w palcach u nóg, a rodzina podejrzewała, że zachorował na grypę - pisze dziennik "New York Post". Tu 35-letni mężczyzna doznał wstrząsu septycznego i został przewieziony na oddział intensywnej terapii.
Podłączono go do respiratora, poddano dializie, zastosowano leczenie antybiotykami i wieloma lekami dożylnym. Na niewiele jednak to się zdało, bo narządy młodego człowieka "zaczęły gwałtownie zawodzić".
Jak pisze "NYP", po kilku dniach lekarze poinformowali, że stan pacjenta jest beznadziejny i że to czas, aby z Michaelem się pożegnać. Pojawiła się informacja, że 35-latek doznał już śmierci mózgowej.
Po 11 dniach na OIOM-ie Kohlhof został odłączony od respiratora - bo stan pacjenta się poprawił - ale wtedy na rękach i stopach Michaela rozwinęła się sucha gangrena. Spowodowało ją leczenie wazopresyną, które zastosowano, aby utrzymać 35-latka przy życiu - wyjaśnia "NYP".
Jak stwierdzili lekarze, przyczyną sepsy i błyskawicznej zapaści zdrowotnej Kohlofa był tyfus, którym młody mężczyzna zaraził po ugryzieniu przez pchłę. Jak powiedziano rodzinie, ten typ tyfusu, na który zapadł 35-latek, niezwykle rzadko zdarza się w Stanach Zjednoczonych.