Według wstępnych wyników wczorajszych wyborów parlamentarnych, żaden kandydat opozycji nie dostał się do Zgromadzenia Narodowego. Jak powiedziała Lidia Jermoszyna, szefowa Centralnej Komisji Wyborczej: „wszystko działo się absolutnie zgodnie z zasadami".
Anatolij Lebiedźko, lider Partii Obywatelskiej, zdobył niespełna 10 procent głosów, Olga Kazulina, córka więzionego kontrkandydata prezydenta Łukaszenki w wyborach prezydenckich nieco powyżej 8 procent głosów.
Dla Zachodu to miał być test dla Aleksandra Łukaszenki i dla Białorusi przed zniesieniem sankcji. Tymczasem Wielki Brat, Rosja, wydaje się zupełnie nie interesować przebiegiem głosowania. Jak napisał „ Kommersant”, wyborom dodano przejrzystości, ale Moskwy nie interesują procedury demokratyczne. Jeszcze przed wyborami Paweł Borodin szef ZBIR-u, czyli państwa związkowego Rosji i Białorusi oznajmił, że głosowanie jest demokratyczne. Moskwę interesuje w tej chwili jedna kwestia – uznanie przez Białoruś Abchazji i Osetii Południowej. Ma się tym zająć nowy parlament i Rosja wręcz szantażuje Mińsk, aby sprawę załatwiono jak najszybciej.
Do wyborów wystartowało w sumie 15 organizacji politycznych, ale większość kandydatów przedstawiało się jako bezpartyjni. Reprezentanci opozycji występowali pod sztandarami swych ugrupowań. Kandydat, aby dostać się do parlamentu, musiał zdobyć co najmniej 50 proc. poparcia. W okręgach, gdzie nie było jednoznacznego zwycięzcy, w połowie października odbędzie się druga tura wyborów.
450 obserwatorów długo- i krótkoterminowych wysłała na Białoruś Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE). Głosowanie monitorowało też kilkuset obserwatorów z krajów Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP).