Jestem włoskim Clintonem - mówi o sobie Silvio Berlusconi w ostatnim dniu kampanii wyborczej we Włoszech. Szef rządu twierdzi, że zasługuje na ten przydomek ze względu na swoją politykę społeczną, zbliżoną – wg niego – do polityki byłego przywódcy USA.

Wybory parlamentarne we Włoszech odbędą się w niedzielę. W rolach głównych występują dwie koalicje i dwaj przywódcy: z jednej strony – centroprawica z Silvio Berlusconim na czele, z drugiej – Romano Prodi ze swoją centrolewicą.

Oficjalne sondaże sprzed kilku dni dawały od 3,5 do 5 proc. przewagi koalicji Prodiego. Wynik wyborów nie jest jednak przesądzony. Myślę, że rozsądek nakazywałby oczekiwać zwycięstwa centrolewicy, ale wcale nie jest ono takie pewne - mówi politolog prof. Antonio Agosta.

Berlusconi opiera się na sondażach nieoficjalnych i twierdzi, że to on wyszedł na prowadzenie. Cały czas walczy jednak o nowych wyborców: używa wulgarnego języka, składa kolejne obietnice bez pokrycia i straszy przejęciem władzy przez komunistów. Jego strategię można porównać do strategii myśliwego, który poluje na zwierzynę.