Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oświadczyła po spotkaniu z przywódcą Chin Xi Jinpingiem w Pekinie, że wyraził on skłonność do rozmowy z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Przestrzegła Chiny przed dostawami broni dla Rosji. „Liczymy, że Chiny nie dostarczą sprzętu wojskowego Rosji, bezpośrednio ani pośrednio, bo jak wszyscy wiemy, dozbrajanie agresora byłoby sprzeczne z prawem międzynarodowym i znacznie zaszkodziłoby naszym relacjom” – powiedziała szefowa KE na konferencji prasowej. "Chiny nie chcą porzucać Rosji, ale boją się eskalacji konfliktu do skali atomowej" – stwierdził na antenie RMF24 analityk i znawca Chin Radosław Pyffel.
Tomasz Terlikowski: Czy poza podpisaniem wielu umów handlowych podczas ostatnich odwiedzin w Chinach - co jest standardowym elementem wizyt przywódców zachodnich - coś się zmieniło po spotkaniach Xi Jinpinga z Ursulą von der Leyem i Emmanuelem Macronem?
Radosław Pyffel: Myślę, że poza tymi standardowymi umowami biznesowymi również mamy do czynienia z nowym standardem w światowej polityce. To znaczy, że o konsekwencjach i rezultatach takich rozmów dowiadujemy się kilka dni albo kilka tygodni później. Tak było z tymi tajnymi rokowaniami Arabii Saudyjskiej i Iranu w Pekinie, które zostały ujawnione już po tym, kiedy osiągnięto porozumienie pokojowe. Tak było też po wizycie Xi Jinpinga w Moskwie, która chyba nie była najbardziej udana, bo doprowadziła do nerwowych i agresywnych działań Rosji, która rozmieściła broń taktyczną nuklearną na Białorusi i ogłosiła kolejną mobilizację. Więc tutaj ten wpływ na Rosję okazał się nie być pozytywny. Rosja chciała pokazać, że jest niezależna zarówno od Stanów Zjednoczonych, jak i od Chin. I ponieważ to, że o rezultatach dowiadujemy się kilka dni czy kilka tygodni później, jest dziś standardem w światowej polityce, to sądzę, że tak będzie i teraz.
Tutaj mieliśmy do czynienia z gładkimi oświadczeniami dyplomatycznymi. Właściwie niewiele zmieniło się w stosunku do tego, co już wiemy od kilku tygodni. Cały czas trwa subtelna gra między poszczególnymi mocarstwami i myślę, że także tymi nieobecnymi na tych rozmowach, czyli Rosją, która również ma jakąś moc eskalowania czy doprowadzania do jeszcze większego chaosu, czego na pewno obawiają się Europejczycy. Nieobecne w tych rozmowach są także Stany Zjednoczone. Ale na razie wygląda na to, że mamy do czynienia cały czas z tymi samymi oświadczeniami. Xi Jinping nadal nazywa agresję czy inwazję Rosji na Ukrainę kryzysem ukraińskim, który jest bardzo złożony, wielostronny i trudny do rozwiązania i na razie taki jest stan gry między tymi mocarstwami, które spotkały się w Pekinie oraz tymi, którzy są zainteresowani rozmowami. Oczywiście to są też nie tylko mocarstwa, ale również Ukraina i cała Eurazja. Wszyscy patrzymy na to, co tam się wydarzyło i będziemy patrzeć na to, co wydarzy się teraz bezpośrednio w kolejnych dniach i tygodniach.
Czy eskalacji nie obawiają się również Chiny? Czy z ich perspektywy jakaś forma uspokojenia Rosji albo wyciszenia tego konfliktu nie byłaby na rękę również Chinom?
Tego nikt do końca nie wie, bo Chiny cały czas powtarzają, że są za pokojem, za integralnością terytorialną również Ukrainy i że nawołują do tego, aby te dwie strony się dogadały. Jednak czy strategiczny, czy taktyczny interes Chin polega na tym, żeby ten konflikt się sączył i przedłużał? Bo on jest bardzo uciążliwy dla Europy, przede wszystkim Europy Zachodniej, która ponosi olbrzymie koszty, zwłaszcza gospodarcze i społeczne, tego konfliktu. A Europa też ma dzisiaj swoje problemy, co widzimy chociażby we Francji, gdzie dochodzi do wielkich masowych demonstracji z powodu podniesienia wieku emerytalnego. I teraz Rosja jest niejako narzędziem Chin, które doprowadza troszkę do destabilizacji sytuacji w Europie czy w ogóle w świecie Zachodu. Testuje spoistość tego sojuszu europejsko-amerykańskiego.
Ta wizyta odbywała się również pod hasłem, że Europa pokaże, że można inaczej rozmawiać z Chinami. Że w świecie Zachodu, który jest zjednoczony pod pewnymi sztandarami pewnych wartości, jednak są różne głosy i Emmanuel Macron, i Ursula von der Leyer mieli pokazać właśnie ten głos europejski. Nawet celowo prezydent Francji zaprosił przewodniczącą Komisji Europejskiej, żeby to było takie wspólne stanowisko europejskie, a nie tylko francuskie. I to jest to, co Chiny osiągają dzięki Rosji. Rosja robi to na własny koszt, na własną odpowiedzialność. Teraz zareagowała trochę agresywniej, być może nie uzyskując od Chin tego, czego oczekiwała w czasie tej wizyty Xi Jinpinga w Moskwie. Ale z drugiej strony Chiny obawiają się tej eskalacji do poziomu atomowego, bo to stawia je w dużo gorszej sytuacji. Tego by nie chcieli, ale z drugiej strony też nie chcą do końca porzucić Rosji. Chin też nie chcą porzucić Europejczycy, którzy powiedzieli, że obawiają się dominacji Chin, ale chcą rozmawiać i rozwijać relacje gospodarcze. Stąd te kontrakty, o których pan wspomniał. Więc nie wszyscy tutaj walczą o pokój, ale nikt nie chce zrobić jakiegoś zdecydowanego ruchu. I nikt nie chce się ze sobą rozstać.
Wszyscy walczą o pokój tak bardzo, że aż krew się leje. Czy w takim razie Pekin rzeczywiście stał się już tak istotnym biegunem, jak chociażby Waszyngton? Bo jeśli rzeczywiście Europa chce rozmawiać z Pekinem ponad głowami Waszyngtonu, to to zdecydowanie podnosi rolę Chin nie tylko gospodarczo, ale również geopolitycznie.
Tak, to jest rzeczywiście bardzo ciekawe pytanie. Wydaje mi się, że również i Europejczycy chcą podnieść swoją rolę geopolityczną i tutaj Chiny mogą nawet wykonać jakiś gest. Właśnie po to, żeby podnieść rolę geopolityczną Europejczyków, co odsuwałoby i rozluźniałoby te relacje ze Stanami Zjednoczonymi, które są hegemonem, czyli tym liderem świata Zachodu. To byłaby realizacja tej koncepcji strategicznej autonomii i tego, o czym mówił Emmanuel Macron, że są różne głosy w świecie Zachodu i tu Chiny mają moc, siedząc na wzgórzu, siedząc w Pekinie, lekko rozluźnić te relacje. Zobaczymy, czy to zrobią. I na pewno im bardziej ta wojna będzie się przedłużać, tym jednak te cały czas powtarzające jak mantrę wezwania do pokoju Chiny, ich znaczenie będzie rosnąć. Bo koszty będą rosnąć w Europie przede wszystkim zachodniej i dla biznesu zachodnioeuropejskiego. My tego tak nie odczuwamy. Odczuwamy może bardziej koszty społeczne, ale nie te biznesowe, tak jak przemysł zachodnioeuropejski. I teraz wydawało się, że to wszystko to są tylko takie opowieści i oświadczenia dyplomatyczne.
Ale jednak Chiny na Bliskim Wschodzie pokazały, że mają moc zaprowadzenia pokoju. Kiedy doprowadziły do porozumienia wznowienia relacji między Arabią Saudyjską a Iranem, teraz pojechali ministrowie spraw zagranicznych tych krajów i uśmiechnięci spotkali się w Pekinie, co pokazywała telewizja irańska i także saudyjska. I to jest coś, co tutaj pokazuje, że nie ma żartów, że Chiny rzeczywiście mają taką moc. Ale myślę, że w przypadku Ukrainy i Rosji pogodzenie czy zaprowadzenie pokoju, nawet z poparciem Europejczyków, byłoby dużo trudniejsze. Natomiast dużo do myślenia na pewno to dało Stanom Zjednoczonym, a także Rosji i ta gra imperiów trwa. W sposób subtelny, czasami się to odbywa poprzez tego typu oświadczenia dyplomatyczne i rozmowy za zamkniętą kurtyną. To jest to, co obserwowaliśmy w Pekinie. Myślę, że być może to był pierwszy raz, kiedy zobaczyliśmy to tak ewidentnie, ale na pewno nie ostatni. Myślę, że to jest dopiero początek.
Czy możliwe są rozmowy Wołodymir Zełeński - Xi Jinping, o których wspominała Ursula von der Leyen?
Tak, o nich mówi się już od kilku tygodni. Ten telefon z Pekinu do Kijowa miał zadzwonić zaraz po wizycie w Moskwie. Tak się jednak nie stało. Być może w wyniku tych agresywnych reakcji Federacji Rosyjskiej, która by wyeskalowała czy przeniosła ten konflikt na wyższy poziom eskalacji. Sami Ukraińcy zachowali się bardzo inteligentnie, bo oni powiedzieli, że na ten telefon czekają i są gotowi. Teraz Chiny znalazły się w takiej sytuacji, że skoro mówią, że są mediatorem i że nawołują do pokoju, to powinni teraz być może skonsultować tę sprawę z Kijowem i to być może nastąpi. Może to nastąpi właśnie po tej wizycie Europejczyków, bo to pokazało, że odnieśli oni pewien sukces, że skłonili Xi Jinpinga do tego, aby ten zadzwonił nie od razu po wizycie w Moskwie, ale po spotkaniu w Pekinie. Czy tak się stanie, to zobaczymy. Wydaje mi się, że to może być ważny miernik tego, na ile ta wizyta Macrona i Ursuli von der Leyen była w Pekinie skuteczna. Aczkolwiek i ta rozmowa też może do niczego nie doprowadzić, bo może się skończyć na wezwaniu do rozmów o pokoju.
Chociaż sensacyjne było jednak oświadczenie ambasadora Chin przy Unii Europejskiej w Brukseli, który powiedział, że Chiny nie zbroją Rosji, nie uznają aneksji Krymu i Donbasu i w żaden sposób nie są stroną tego konfliktu. Było to powtórzenie tych wszystkich rzeczy, które Chiny mówiły od ostatnich dwunastu miesięcy, ale jednak dosyć mocno zabrzmiały te słowa w wywiadzie dla "The New York Times" chińskiego ambasadora przy Unii Europejskiej. Ta gra będzie się toczyć i będziemy mieli o czym rozmawiać i co obserwować na terenie całej Eurazji, nie tylko na polach bitewnych Ukrainy, ale od od Berlina, Paryża po Pekin.