Nie zmiana selekcjonera, a związkowe pieniądze – ten temat zdominował posiedzenie zarządu PZPN. Działacze zebrali się w Kielcach, gdzie kadra zagra mecz eliminacyjny z San Marino.
Choć po katastrofalnym meczu w Belfaście i porażce z Irlandia 2:3 aż huczało od plotek o dymisji Leo Beenhakkera, w kwestii trenera nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Kilka godzin zajęło delegatom uchwalanie budżetu. Wynosi on około 70 milionów złotych. Prezes Lato wypowie się w kwestii Beenhakkera dopiero po zakończeniu meczu z San Marino. W środowy poranek Lato zje natomiast z „Don Leo” śniadanie. Wniosek nauwa się zatem jeden – dymisji Holendra raczej nie będzie. Poza tym zwolnienie selekcjonera wiązałoby się z ogromnymi kosztami.
Duże odszkodowanie dla selekcjonera może bowiem zostać odebrane jako niegospodarność Związku. Jak jednak donosi reporter redakcji sportowej RMF FM Patryk Serwański, już teraz budżet Polskiego Związku Piłki Nożnej nie może być dobrym przykładem racjonalnego wydawania pieniędzy.
Zwolnienie Beenhakkera kosztować będzie PZPN dwa miliony złotych. Biorąc pod uwagę, że w tym roku wydatki Związku nie przekroczą 60 milionów, odszkodowanie dla selekcjonera mocno uszczupli związkową kasę. Jednak w PZPN mało kto przejmuje się racjonalnością wydatków.
Piłkarska centrala przejada bowiem aż 30 procent swoich dochodów. Koszty administracji, delegacje, zjazdy i nagrody pochłonęły w ubiegłym roku 22 miliony złotych. Równocześnie środki przeznaczone na szkolenia dla trenerów wyniosły zaledwie… 200 tysięcy. Dla porównania - same posiedzenia zarządu kosztowały PZPN dwa razy więcej.
Jeśli więc w takim kontekście spojrzymy na finansową dyscyplinę piłkarskiej centrali, może się okazać, że drobne dwa miliony złotych odszkodowania dla Beenhakkera to kwota niezbyt abstrakcyjna. W końcu nie z takimi wydatkami PZPN potrafi sobie poradzić…