Dlaczego Lech Kaczyński nie chce dać sobie narzucić ochrony, do której nie ma zaufania? Odpowiedź na to pytanie mogą przynieść kariery dwóch kierowców, którzy stoją na czele służb. Szefem Biura Ochrony Rządu jest bowiem Marian Janicki, były kierowca... Lecha Wałęsy. A zaufanym obecnego prezydenta jest Krzysztof Olszowiec, który był kierowcą Kaczyńskiego, gdy ten był szefem Najwyższej Izby Kontroli.
Gdyby o obu - zwaśnionych dziś - oficerach kręcić film, można by śmiało sięgnąć po klasyczny tytuł – „Żywoty Równoległe” i po równie klasyczny hollywoodzki scenariusz opisujący kariery w amerykańskim stylu.
W pierwszych dwóch scenach tego filmu akcja toczyłaby się o poranku, w dzień po tym, jak Lech Wałęsa został wybrany prezydentem, a Lech Kaczyński - szefem NIK. Za kierownicami obu podjeżdżających tego dnia pod ich mieszkania lśniących BOR-owskich limuzyn siedzieli Marian Janicki i Krzysztof Olszowiec.
O Janickim Lech Wałęsa mówi dziś, że był dobrym kierowcą, ale do asów nie należał. Mimo to piął się po szczeblach kariery i szybko został szefem kolumny transportowej BOR, a gdy władze przejęła Platforma, szefem całego biura. Olszowiec dużo łatwiej i szybciej zyskał uznanie w oczach swego podopiecznego. Lech Kaczyński polubił go tak bardzo, że gdy po latach został prezydentem, zażyczył sobie, by to właśnie ten oficer został szefem jego ochrony.
O wpływach Olszowca - dziś już podpułkownika - krążą legendy. Nawet bliscy współpracownicy Lecha Kaczyńskiego skarżą się po cichu na to, że szef ochrony zajmuje w Pałacu pozycję prezydenckiego opiekuna, doradcy, stróża, a czasami i cerbera. Jednak jego szefowi się to najwyraźniej podoba, bo - jak widać - broni Olszowca do upadłego.
Konrad Piasecki, RMF FM