Do 17 sierpnia Sąd Lustracyjny odroczył trwający już piąty rok proces marszałka Sejmu Józefa Oleksego. Nie podano żadnych szczegółów; rozprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami. Oleksy nie stawił się w sądzie.

REKLAMA

Rzecznik interesu publicznego Bogusław Nizieński podejrzewa marszałka Sejmu o zatajenie związków z wywiadem wojskowym PRL.

Ostatnio pojawiła się informacja, że Oleksy miał współpracować z tajemniczą komórką wywiadu, w skrócie AWO.

Według źródeł RMF-u, zarzuty wobec marszałka Sejmu są dobrze udokumentowane; informatorzy twierdzą, że dowody zebrane przeciw Józefowi Oleksemu są „miażdżące”. Mowa jest o pokwitowaniach odbioru pieniędzy, wykazach agentów i raportach sporządzonych przez obecnego marszałka Sejmu.

Mimo to na pytanie, czy sąd uzna go za kłamcę lustracyjnego, informator RMF odpowiada: Raczej nie. Nie takie sprawy przepadały już przecież w sądzie lustracyjnym. Niewykluczone, że sąd zastosuje taką samą argumentację co w przypadku Mariana Jurczyka, gdzie mowa była o uzewnętrznieniu pozorowania współpracy.

Rzecz w tym, że Jurczyk to działacz opozycji, a Oleksy działacz partyjny. Skąd więc analogia? Rozmówcy Jana Mikruty uśmiechają się znacząco i przypominają, jak działa sąd lustracyjny.

Sędziowie pracują raz w miesiącu. Wiele odwołań od wyroków uzasadnianych jest niezliczonymi błędami proceduralnymi, jak choćby takim, że tylko jeden spośród trzech orzekających sędziów potwierdzał zapoznanie się ze wszystkimi aktami. Do tego, gdy tworzono sąd lustracyjny, nie zgłosił się do niego żaden sędzia. Składy orzekające są więc całkowicie przypadkowe. Zdarza się, że w poważnych sprawach, mimo że procedury w procesach lustracyjnych są niemal kopią procedur karnych, wśród orzekających nie ma żadnego sędziego karnisty. Są za to specjaliści od prawa rodzinnego. W takim bałaganie możliwe jest wszystko...

Agenturalny Wywiad Operacyjny to ściśle tajna struktura w zarządzie drugim sztabu generalnego, kuźnia dywersantów i agentów mających działać na tyłach wroga, czyli w zachodniej Europie w czasie planowanej radzieckiej inwazji. AWO werbował, szkolił i wysyłał za granicę kilkudziesięciu ludzi rocznie – mówi zastrzegający sobie anonimowość ekspert, mający dostęp do wciąż tajnych akt komórki.

Agenci AWO, np. studenci czy doktoranci często wyjeżdżający na zachodnie uczelnie, byli przygotowywani do naprowadzania jednostek desantowo-szturmowych mających błyskawicznie opanować strategiczne obiekty wojskowe. Ci świadomi swych zadań, specjalnie szkoleni ludzie byli bardziej użyteczni od kadrowych agentów, gdyż ich pojawienie się na Zachodzie nawet w przeddzień wojny nie budziłoby specjalnych podejrzeń. Natomiast wszyscy podejrzewani o kontakty z rezydentami wywiadu byliby natychmiast internowani – tłumaczy dalej ekspert.

Ostrożne szacunki mówią, że pod koniec lat 70., AWO dysponowało kilkudziesięcioma grupami agentów. Istnienie AWO przez lata było tajemnicą, bo nie uwzględniano go nawet w planach mobilizacyjnych i dokumentach normalizacyjnych sztabu generalnego. Powodem tego było to, że siatkę AWO tworzyli wprawdzie polscy oficerowie, ale w chwili wybuchu wojny AWO odpowiadać miało wyłącznie przed Moskwą i sztabem Układu Warszawskiego.