W przeciwieństwie do wyborów parlamentarnych kandydaci na prezydenta nie mogą liczyć na wsparcie z budżetu. I w przeciwieństwie do ordynacji parlamentarnej, którą udało się poprawić, ustawa o wyborze prezydenta RP leży odłogiem i otwiera furtkę do finansowania kampanii z „lewych pieniędzy”.
Zabrakło bowiem tzw. woli politycznej; posłowie zabrali się za naprawianie ustawy dopiero za pięć dwunasta - wiosną tego roku. I to nie z własnej inicjatywy, ale po apelach organizacji pozarządowych i mediów.
Efekt? Dziury w prawie pozawalają przeprać nawet 70 proc. pieniędzy przeznaczonych na „prezydenckie zapasy”. Kupowanie kampanii i pranie brudnych pieniędzy może się odbywać np. za pomocą sprzedaży „cegiełek”. To doskonałe alibi dla pieniędzy niewiadomego pochodzenia. Wielką zagadką są też datki od firm. Może to być rodzaj inwestycji - mówi Grażyna Kopińska z Fundacji im. Batorego. Jeżeli 500 tys. daje firma, to myśli: to jest świetna inwestycja; liczę na zwrot, na przychylność władzy.
Opłaca się inwestować nie tylko w potencjalnego zwycięzcę ale także srebrnego czy brązowego medalistę. Za kandydatami zazwyczaj stoją partię, które potem znajdują się w parlamencie i mogą wprowadzać do ustaw zapisy o „różnych biopaliwach lub innych czasopismach.”