Prokuratura Okręgowa w Warszawie chce, by byłe urzędniczki MON Agnieszka G. oraz Jolanta L. odpowiedziały za przekroczenie uprawnień w związku z kupnem przez jedną z nich zegarka z publicznych pieniędzy - dowiedział się dziennikarz RMF FM Krzysztof Zasada.

REKLAMA

Prokuratura chce postawić urzędniczki przed sądem

Według prokuratury dyrektor Agnieszka L., która pracowała w Ministerstwie Obrony Narodowej w czasach, gdy kierował nim Mariusz Błaszczak, otrzymała z resortu luksusowy zegarek wart ponad 5 tysięcy złotych. Został on zakupiony pod pozorem promocyjnego prezentu dla członków wizytującej MON delegacji z Korei Południowej.

Sprawę wszczęto na podstawie materiałów Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

W korespondencji mailowej obu podejrzanych znaleziono e-mail Agnieszki G. do Jolanty L. z linkiem wskazującym na markę i model zegarka z dopiskiem "Taki sobie wybrałam".

Obie dyrektorki nie przyznały się do zarzutów. Grozi im 10 lat więzienia.

"Oskarżenia uważam za absurdalne i motywowane politycznie"

W środę po godz. 13 otrzymaliśmy oświadczenie Agnieszki Glapiak, pod którym podpisała się jako Zastępca Przewodniczącego KRRiT.

"Stanowczo sprzeciwiam się działaniom Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Oskarżenia przeciwko mnie uważam za absurdalne i motywowane politycznie, mające na celu uderzenie w Krajową Radę Radiofonii i Telewizji" - napisała na druku firmowym KRRiT.

"Kategorycznie nie zgadzam się z postawionymi zarzutami. Są one tym bardziej krzywdzące, że przez ponad rok wykonywałam zadania doradcy na rzecz resortu obrony narodowej, nie pobierając za to żadnego wynagrodzenia. Oskarżenia stawiane przez prokuraturę są bezpodstawne. Będę bronić swojego dobrego imienia" - napisała Agnieszka Glapiak.

Audyt w MON

Sprawę "afery zegarkowej" ujawnił pod koniec kwietnia wiceszef MON Cezary Tomczyk. Na konferencji prasowej powiedział, że od połowy grudnia 2023 r. w MON trwał audyt. Jak przekazał, wykazał on "szereg nieprawidłowości" - w tym w sprawie, która dotyczy byłego kierownictwa resortu.

Po przegranych wyborach minister Błaszczak rozdysponował 6 mln zł na nagrody dla swoich współpracowników. Jednak wśród osób, które życzyły sobie nagród, znalazły się również takie, które nie były już pracownikami MON i siłą rzeczy nie mogły dostać takiej nagrody. Wtedy pojawił się pomysł stworzenia pewnego procederu zakupu drogich przedmiotów i przekazania ich tym osobom - powiedział Tomczyk.

Jak powiedział wiceszef MON, w pierwszych dniach urzędowania nowego szefostwa MON, w wyniku działań Służby Kontrwywiadu Wojskowego zidentyfikowano proceder, który miał polegać na tym, że najważniejsi współpracownicy szefa MON dopuszczali się "nielegalnego pozyskiwania, mówiąc wprost kradzieży cennych przedmiotów, które miały być oficjalnie wręczane najważniejszym ministrom obcych państw przez ministra Błaszczaka".

Przedmioty jednak nigdy nie trafiły w ręce ministrów, trafiły do kieszeni najbliższych współpracowników ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka. W wyniku wewnętrznego postępowania zidentyfikowano szereg takich przedmiotów - powiedział Tomczyk.

Jak wyjaśnił, SKW skierowało sprawę do Żandarmerii Wojskowej, a ta zwróciła się do prokuratury z zawiadomieniem o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

Błaszczak: Sprawę trzeba wyjaśnić do cna

Mariusz Błaszczak pytany przez dziennikarzy o tę sprawę tuż po jej ujawnieniu, odparł, że nie nadzorował "tej komórki, która zajmowała się gadżetami i upominkami". Zapewnił, że w życiu publicznym kieruje się zasadą uczciwości i służby. Tę sprawę trzeba wyjaśnić, do cna. Wymiar sprawiedliwości - mam nadzieję - że będzie wyjaśniał tę sprawę - dodał.

Błaszczak zaznaczył, że nie chce ferować wyroków, "w odróżnieniu od pewnego wiceministra z PO", ale - podkreślił - sprawa musi być wyjaśniona.

Jeżeli były nieprawidłowości, to trzeba wyciągnąć konsekwencje, wobec tych, którzy się nieprawidłowości dopuścili - dodał były szef MON.