Lewy do prawego, prawy do lewego - w takim wahadłowym stylu wybieraliśmy włodarzy miast w 2. turze wyborów samorządowych. Najbardziej widoczne zmiany nastąpiły w dużych aglomeracjach. Większość miast, gdzie w wyborczym pojedynku starli się kandydaci SLD i centroprawicy, skręciła prawo. Jednak zdaniem dra Antoniego Dudka, politologa z UJ, wynik wyborów - to nie klęska SLD, a raczej ostrzeżenie dla rządzącego obozu.
Padły bastiony lewicy tak, jak Łódź - ukochane miasto Leszka Millera, a także Bydgoszcz czy Zielona Góra. Z kolei kandydaci centroprawicy przegrali walkę o fotel prezydenta w tradycyjnie prawicowym Krakowie. Józef Lassota właściwie o włos przegrał z prof. Jerzy Majchrowskim, kandydatem lewicy, który odżegnywał się od ścisłych związków z rządzącym w kraju obozem eseldowskim.
Dr Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, uważny obserwator polskiej sceny politycznej, taki ruch wyborczego wahadła tłumaczy kilkoma czynnikami.
Po pierwsze, wyborcy byli zmęczeni długotrwałym rządzeniem danej opcji politycznej w mieście. I tego dowodzi np. Zielona Góra czy Łódź – a tam fenomen Jerzego Kropiwnickiego, który przeszedł prawdziwą metamorfozę: Obserwowałem debatę telewizyjną 2 kandydatów z Łodzi. Byłem zdumiony zmianą zachowania pana Kropiwnickiego, który był łagodny, przyjazny. Nie było w nim cienia agresji, z którą się kiedyś - jako minister – wypowiadał.
Ponadto każdy przypadek należałoby rozpatrywać osobno – dodaje dr Antoni Dudek. Trzeba się przyjrzeć się, co w danym mieście się wydarzyło. Co zachęciło lub zniechęciło wyborców. Dobrym przykładem takiej analizy jest Kraków, który sensacyjne skręcił w lewo. Przyczyny takiej politycznej zmiany to przede wszystkim rozłam w prawicy, która nie była w stanie wykreować jednego poważnego kandydata. Skłócenie prawicowych kandydatów doprowadziło również do tego, że nie poparli oni kontrkandydata pana Lassoty – Jacka Majchrowskiego.
Zmiany na politycznej scenie, zwłaszcza wahnięcia w prawo - to fakt, że eseldowska ławka wyrazistych liderów okazał się zbyt krótka. Antoni Dudek wyników tych wyborów nie postrzega jednak jako klęski Sojuszu. Skłania się raczej do stwierdzenia, że jest to wyraźne ostrzeżenia dla rządzącego obozu: Mamy oczywiście do czynienia z pewnymi zmianami w nastrojach społecznych, ale wyniki samorządowe nie przekładają się na wyniki parlamentarne czy prezydenckie. Dlaczego? Bo tak naprawdę miarodajne są w kilkunastu największych miastach. Poza tym wygrywają komitety lokalne.
Weryfikację sympatii i antypatii w skali makro przyniosą dopiero wybory parlamentarne. Ich wyniki w dużej mierze są uzależnione od tego, czy prawa strona się odrodzi na tyle, by zagrozić lewicy.
16:40