"Jestem osobą niewinną, trafiłem tutaj z powodów czysto politycznych" - oświadczył podczas rozprawy w Sądzie Okręgowym w Szczecinie Stanisław Gawłowski. Senator rozpoczął składanie wyjaśnień ws. tzw. afery melioracyjnej, w której prokuratura zarzuca mu m.in. łapówkarstwo. W trakcie rozprawy przytoczył m.in. słowa, jakie skierować miał do niego polityk PiS Czesław Hoc. Nawiązując do stawianego Gawłowskiemu zarzutu plagiatu w pracy doktorskiej, Hoc miał powiedzieć senatorowi: "Nam nie chodzi o żaden plagiat, my chcemy ciebie zamknąć".
Prokuratura Krajowa zarzuca Stanisławowi Gawłowskiemu, że w czasie, gdy pełnił funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Środowiska w rządach PO-PSL, przyjmował łapówki - pieniądze, ale także m.in. luksusowe zegarki i apartament w Chorwacji - w zamian za pomoc przy zdobywaniu kontraktów na inwestycje Zachodniopomorskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Szczecinie. Według śledczych, Gawłowski miał również namawiać przedsiębiorcę Krzysztofa B. do wręczenia łapówki dyrektorowi tej szczecińskiej instytucji.
Prokuratura oskarża senatora także o pranie brudnych pieniędzy i plagiat w pracy doktorskiej.
Proces ws. wątku tzw. afery melioracyjnej rozpoczął się we wtorek, dzień później natomiast zaplanowano odebranie wyjaśnień i przesłuchanie Stanisława Gawłowskiego.
"Jestem osobą niewinną, trafiłem tutaj z powodów czysto politycznych" - oświadczył senator, rozpoczynając składanie wyjaśnień.
Jak stwierdził, kierowane pod jego adresem oskarżenia związane są z dwiema decyzjami z przeszłości: odmową udzielenia fundacji Lux Veritatis dotacji na budowę Term Toruńskich oraz odwołaniem w 2008 roku prezesa Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej Kazimierza Kujdy - który, jak przypomniał Gawłowski, został szefem spółki Srebrna: "istotnej" - mówił senator - "z punktu widzenia ochrony interesów najważniejszego polityka dziś w Polsce, czyli Jarosława Kaczyńskiego".
Gawłowski wskazywał, że po tych decyzjach zaczęły dziać się wokół niego "dziwne rzeczy".
Mówił m.in., że z jego żoną próbował się zaprzyjaźnić słynny agent CBA Tomasz Kaczmarek, a działania te ustały do 2016 roku, gdy pojawiły się dokumenty, które miały świadczyć o tym, że Gawłowski współpracował z organami bezpieczeństwa PRL - i które ostatecznie okazały się fałszywe.
Polityk wskazał również, że w kolejnych miesiącach w rozmowach m.in. z dziennikarzami dowiadywał się, że szukane są na niego "haki".
Senator odniósł się także do przeszukania przez prokuraturę jego mieszkań w Warszawie i Koszalinie w grudniu 2017 roku: wskazał przy tym na twitterowe wpisy dziennikarzy TVP Cezarego Gmyza i Anity Gargas, którzy zamieścili tego dnia informacje m.in. o przeszukaniach i planowanych przez prokuraturę zarzutach korupcyjnych.
"Ewidentnie widać, że cały proces był ustawiony i miał charakter medialno-polityczny" - mówił Gawłowski, podkreślając również, że o przeszukaniu jego koszalińskiego mieszkania dziennikarze wiedzieli wcześniej i relacjonowali to wydarzenie.
Senator podkreślił ponadto, że zarzuty wobec niego zostały zbudowane na podstawie zeznań ludzi, którzy sami mają problemy z prawem, "są na ławie oskarżonych tutaj ze mną, a jeden z nich odbył już karę".
"Są to osoby związane z PiS" - zaznaczył.
Zwrócił uwagę, że były dyrektor IMGW Mieczysław O. został powołany na szefa tej instytucji przez ówczesnego ministra środowiska Jana Szyszkę, a po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach z 2015 roku "był doradcą premier Szydło i pana ministra Szyszko".
Zaznaczył również, że przedsiębiorca z Darłowa Krzysztof B. - od którego, według prokuratury, miał przyjmować łapówki - "był członkiem PiS przez wiele lat, bardzo aktywnym, związanym z tym środowiskiem".
Według Stanisława Gawłowskiego, o politycznym charakterze procesu świadczyć ma również wypowiedź polityka PiS, obecnie posła, Czesława Hoca, który po programie w koszalińskiej stacji telewizyjnej - w którym pojawił się wątek zarzutu o plagiat w pracy doktorskiej - miał powiedzieć Gawłowskiemu: "Nam nie chodzi o żaden plagiat, my chcemy ciebie zamknąć".
Stanisław Gawłowski zaprzeczył przed sądem stawianym mu zarzutom.
Prokuratura zarzuciła politykowi przyjęcie w charakterze łapówki dwóch luksusowych zegarków marki Tag Heuer, wartych łącznie co najmniej 26 tysięcy złotych. Zegarki przekazać miał Gawłowskiemu w czerwcu 2011 roku zastępca dyrektora IMGW Łukasz L. - w zamian natomiast polityk miał obiecać m.in. poparcie dla Łukasza L. i dyrektora IMGW Mieczysława O. w wyborach na kierownicze stanowiska.
Składając wyjaśnienia w szczecińskim sądzie, senator powiedział, że nie przyjął żadnego zegarka, a ten, który posiadał, był urodzinowym prezentem od żony, kupionym w 2007 roku. Dowodem na to mają być m.in. liczne zdjęcia sprzed 2011 roku, na których na ręku polityka widnieje wspomniany zegarek.
Gawłowski mówił w trakcie rozprawy, że miał "krytyczny stosunek" do Łukasza L., nie miał natomiast zastrzeżeń do Mieczysława O.
"Nie wiedziałem, że pan O. i pan L. to była para" - powiedział.
Zaznaczył także, że w stenogramie rozmowy między mężczyznami, który jest jednym z dowodów w sprawie, nie ma słowa o przekazaniu zegarków.
Pytany o to, dlaczego w jego domu znaleziono dwa opakowania po zegarkach Tag Heuer, polityk odparł, że drugie otrzymał od serwisu tej firmy, gdy odesłano mu zegarek po naprawie.
Oskarżony odniósł się również do zarzutów związanych z zeznaniami przedsiębiorcy Krzysztofa B. Według prokuratury, Gawłowski miał otrzymać od niego co najmniej 405 tysięcy złotych w zamian za pomoc w zdobywaniu wielomilionowych kontraktów w Zachodniopomorskim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych w Szczecinie. Miał także nakłaniać mężczyznę do wręczenia dyrektorowi tej instytucji Tomaszowi P. 200 tysięcy złotych łapówki.
Przed sądem Gawłowski zauważył, że Krzysztof B. - który wstąpił do Prawa i Sprawiedliwości - zaczął go oskarżać dopiero wtedy, gdy w 2016 roku "polityk stał się prokuratorem generalnym" - chodziło o Zbigniewa Ziobrę: według senatora, chodzi o złagodzenie kary w związku z postawionymi przedsiębiorcy kilka lat wcześniej zarzutami korupcyjnymi.
Stanisław Gawłowski zwracał również uwagę, że w swoich zeznaniach Krzysztof B. nie podaje dat, kwot ani miejsc, w których miał rzekomo wręczyć łapówki, co - według polityka - świadczy o tym, że "opowiada o rzeczach, które świadczyłyby, że jest to opowieść na zamówienie".
Senator zauważył także, że jego zdaniem B. "nie był w stanie udzielić tak wielkich łapówek".