Na mojego męża napadnięto w biały dzień tylko dlatego, że chciał zadbać o mój płaszcz - twierdzi Nelly Rokita komentując wczorajsze wydarzenia na pokładzie samolotu z Monachium do Krakowa. Policja wyprowadziła Jana Rokitę w kajdankach, po tym jak - według świadków - wszczął awanturę.
Rokitowie uznali, że w schowkach klasy ekonomicznej ubrania się pogniotą i chcieli przełożyć je do klasy biznesowej. Obsługa nie pozwoliła. Awanturę zakończyła policyjna interwencja. Nelly Rokita przyznaje, że jej mąż nie chciał dobrowolnie opuścić pokładu samolotu:
"Kurczowo trzymał się fotela" - mówi współpasażer. Niedoszły premier z Krakowa - według towarzysza podróży - wznosił dramatyczne okrzyki prosząc o pomoc rodaków na pokładzie.
Jan Rokita spędził noc z żoną w monachijskim komisariacie. W środę wrócili do Polski. Mówią, że nic nie uzasadniało interwencji. Prokuratura w Dolnej Bawarii wszczęła postępowanie przeciwko Rokicie. Postawiono mu trzy zarzuty. Hans Peter Kammerer, oficer prasowy Komendy Policji Oberbayern Nord powiedział, że pierwszy to naruszenie miru domowego. To może brzmieć kuriozalnie, ale chodzi o samolot, a w tym wypadku gospodarzem jest pilot - przyznaje Kammerer.
Kolejne zarzuty dotyczą uszkodzenia ciała, bo pasażer odepchnął stewardessę - oraz naruszenie prawa lotniczego przez nie stosowanie się do poleceń załogi.
Konsul generalny Rzeczypospolitej w Monachium Elżbieta Sobótka powiedziała korespondentce RMF FM, że Rokitom udzielono pomocy i zajęto się sprawą, natomiast nie chciała mówić o samym zdarzeniu: