"Zobaczyłam niemal rozpadający się dom, taką maleńką, starą chałupinę. Wydawało mi się, że pierwsza, większa burza i zmiecie ten dom z powierzchni ziemi. Na podłodze było klepisko. Nie było łazienki. Brakowało wszystkiego" - opowiada pani Agnieszka, która wysłała do naszej redakcji list, prosząc, by radio RMF FM pomogło panu Grzegorzowi z Szydłowca, ojcu samotnie opiekującemu się pięciorgiem dzieci. W rozmowie z nami pani Agnieszka przyznaje, że największą niespodzianką był zakres pomocy. Bo zamiast remontować budynek, RMF FM postanowiło wybudować nowy dom.
Agnieszka Wyderka, RMF FM: Jak się pani dowiedziała o rodzinie z Szydłowca?
Pani Agnieszka: Zadzwoniła do mnie moja ciocia, która pracuje w Szydłowcu. Powiedziała, że potrzebna jest pomoc dla rodziny, która niedawno straciła mamę, że ojciec samotnie wychowuje piątkę dzieci. Potrzebne są artykuły, z których korzystamy na co dzień i trzeba coś zorganizować.
Pojechała pani do Szydłowca i jakie było pani pierwsze wrażenie?
W ogóle nie mogłam znaleźć miejsca, nie mogłam znaleźć uliczki. Ten domek był bardzo malutki (spodziewałam się czegoś większego) i tak naprawdę nie byłam pewna, czy dobrze trafiłam. Zostałam tak ciepło przywitana (zupełnie obca osoba), a widziałam tych ludzi pierwszy raz. Weszłam do środka i... zobaczyłam, że jest ciężko (kobiecie łamie się głos, gdy o tym opowiada - przyp. red.). Rozmawiałam z panem Grzegorzem i tak sobie myślałam, że jak to możliwe, że taki miły, ciepły człowiek żyje w tak ciężkich warunkach. A obok niego żyją normalni ludzie, którym praktycznie niczego nie brakuje. Pytałam, czego najbardziej potrzebują i usłyszałam, że właściwie to być może są inni, którzy potrzebują tej pomocy bardziej.
A pani widziała, że jednak ta rodzina potrzebuje wsparcia?
Zobaczyłam niemal rozpadający się dom, taką maleńką, starą chałupinę. Wydawało mi się, że pierwsza, większa burza i zmiecie ten dom z powierzchni ziemi. Tam były poutykane okna. Na podłodze było klepisko. Nie było łazienki. Brakowało wszystkiego. Gdy przyjechałam do domu i patrzyłam na moje dzieci, beztrosko biegające po podwórku, to widziałam ogromną przepaść. Idąc spać, myślałam o tamtych dzieciach. Dwa tygodnie płakałam, naprawdę (mówi pani Agnieszka z ogromnym wzruszeniem i ze łzami w oczach - przyp. red.). Nie mogłam pojąć, dlaczego jedne dzieci idą spać w ciepłej pościeli, mają nowy ręcznik, mają dobrą kolację, fajne książki i plecak do szkoły, a inne - nie. Przecież wszystkie dzieciaki są takie same i każde powinno dostać tyle samo - przynajmniej na starcie. Wydawało mi się to wszystko takie niesprawiedliwe.
I dlatego postanowiła pani to zmienić... Co pani zrobiła?
Przynajmniej starałam się. Pukałam do wielu drzwi. Postanowiłam sobie, że nie spocznę dopóty, dopóki czegoś nie zrobię. Nie miałam jakiegoś planu, bo nigdy nie spotkałam się z taką sytuacją. Owszem, rodzin potrzebujących jest wiele, ale ta jedna mnie urzekła; ja spotkałam tę jedną. W myślach szukałam kolejnych drzwi, do których mogłabym zapukać. Przez dość długi okres, gdy poszukiwałam pomocy dla tej rodziny, wyczerpały mi się pomysły. Pewnego dnia, gdy tak myślałam, słuchałam radia i wtedy sobie pomyślałam, że przecież mogę tę prośbę skierować do was (do radia RMF FM - przyp. red.). Odpowiedź przyszła bardzo szybko i to chyba była najlepsza rzecz, jaką zrobiłam w tej sprawie... Jeszcze wtedy nie wiedziałam, na czym będzie polegała ta pomoc. Myślałam sobie, że może zostanie naprawiony cieknący dach, być może dom będzie miał nową podłogę, może nowe okna, których nie trzeba będzie utykać starymi ręcznikami... Niespodzianką było dla mnie to, że zakres pomocy będzie aż tak duży. Chyba sama sobie nie wierzyłam w to, co słyszę, gdy okazało się, że pan Grzegorz będzie miał zupełnie nowy dom; że każde dziecko będzie miało swój pokój.
A co się wtedy czuje; w człowieku jest wtedy taka bezgraniczna radość?
Właśnie tak, przede wszystkim również wiara w drugiego człowieka. Są jeszcze na świecie ludzie, którzy obok takiej biedy i takiego cierpienia, nie potrafią przejść obojętnie.