Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Juliusz Braun przyznał, że państwowe media są upolitycznione. Zeznając przed komisją śledczą, wyjaśniającą tzw. aferę Rywina, Braun powiedział, że w mediach publicznych w ostatnich latach ukształtowała się nieformalna koalicja osób związanych z SLD, PSL, a dawniej także Unią Wolności.
Oświadczenie Brauna o tym, że obsada rad nadzorczych publicznych mediów podlega podziałowi między wymienione z nazwy ugrupowania: SLD, PSL, Unię Wolności oraz, mianowanych jeszcze przez ministra Wąsacza, ludzi AWS-u wywołała u posłów takie – trudno to nazwać inaczej – obłudne zdumienie, że prosili przewodniczącego KRRiT o powtórzenie tych słów, przypominając mu, że zeznaje pod przysięgą. Szef Rady powtórzył: (...) istnieje, za pośrednictwem członków KRRiT, pewien wpływ środowisk politycznych na to, co się dzieje w mediach. Tak, potwierdzam.
Na przykładzie rad nadzorczych publicznego radia Braun opisał mechanizm ich powoływania: jeden członek dla UW, jeden dla PSL i dwóch dla SLD.
Taka umowa, tzn. jedna osoba dla pana Brauna, jedna dla pana Sęka, dwie osoby dla pana Czarzastego – to jest umowa, która będzie obowiązywać w tej chwili także przy obsadzie tych rad? - dopytywał Jan Maria Rokita, jeden z członków sejmowej komisji śledczej. Juliusz Braun zapewnił jednak, że żadne rozmowy w tej sprawie nie były prowadzone, a on sam nie wyobraża sobie tego rodzaju decyzji.
Być może nie wyobraża sobie dlatego, że Jan Sęk nie będzie już wtedy członkiem Rady. Po kolejnych, coraz bardziej szczegółowych pytaniach komisji, Juliusz Braun plątał się coraz bardziej. Ostatecznie sprecyzował, że nie ma żadnej oficjalnej umowy w sprawie powoływania rad. Jej skład wynikał z głosowania.
Najwyraźniej była to jedna z tych umów, które działają najlepiej właśnie wtedy, kiedy ich oficjalnie nie ma...
FOTO:Archwium RMF
21:50