Afgańscy cywile zabici podczas ostrzału nie mieszkali w Nangar Khel, ale w domu poza wioską – takie rewelacje przekazał reporterowi RMF FM adwokat podejrzanych żołnierzy po konfrontacji w poznańskiej prokuraturze wojskowej. To przełom w śledztwie - podkreśla mecenas Andrzej Reichelt.
Te słowa potwierdzają wersję żołnierzy, że nie ostrzeliwali wioski, ale pobliskie wzgórze, na którym mieli się ukrywać talibowie. Ta informacja może mieć ogromne znaczenie dla podejrzanych żołnierzy i ich sytuacji prawnej. Reporterzy RMF FM już na początku śledztwa mieli podobny przeciek i mówili o tym, ale nikt oficjalnie nie chciał tego potwierdzić. Aż do dzisiaj. W kierunku wioski nie padł nawet jeden wystrzał. To jest naprawdę istotne. Przypadkowy, powodujący tę tragedię granat padł w zabudowanie, odległe od wioski o około kilometra. Tam były wszystkie ofiary - stwierdził mecenas.
Prokuratura nie chce komentować tych rewelacji. Z rozmowy telefonicznej, którą przeprowadził Adam Górczewski, można jednak wywnioskować, że śledczy o tym wiedzą. Tylko, że jeśli tak, to od początku powinniśmy mówić o ostrzale pod Nangar Khel i przypadkowych ofiarach, a nie o świadomym ataku na wioskę.
W poznańskiej prokuraturze śledczy konfrontowali Łukasza B. z Andrzejem O. i Tomaszem B. To najwyżsi stopniem żołnierze z obecnych na miejscu feralnego ostrzału. Ich zeznania różniły się nieznacznie i dziś, według obrońców, wszelkie nieścisłości zostały rozwiane.
Siedmiu żołnierzy podejrzanych o umyślne ostrzelanie wioski zostało aresztowanych w listopadzie. W ubiegłym tygodniu sąd przedłużył im areszt na kolejne trzy miesiące. Sześciu podejrzanym prokuratura zarzuca zabójstwo ludności cywilnej, jednemu - atak na niechroniony obiekt cywilny. Polscy żołnierze mieli ostrzelać wioskę Nangar Khel w sierpniu ubiegłego roku, wskutek ostrzału zginęło osiem osób, kilka zostało poważnie okaleczonych. Wśród ofiar były kobiety i dzieci.