Prawie 8 milionów złotych kosztowały w ubiegłym roku bezpłatne przeloty i przejazdy posłów. Bezpłatne tylko dla nich, bo koszty poselskich rozjazdów i przelotów ponosimy my - podatnicy. Czy taka jest cena demokracji?
Ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora mówi wprost: Poseł i senator ma prawo, na terenie kraju, do bezpłatnego przejazdu środkami publicznego transportu zbiorowego oraz przelotów w krajowym przewozie lotniczym, a także do bezpłatnych przejazdów środkami publicznej komunikacji miejskiej.
To oznacza, że niezależnie od pokaźnego comiesięcznego uposażenia (9 892 zł 30 gr), nieopodatkowanej diety (2 569 zł 53 gr) i dodatków (20 proc. uposażenia dla przewodniczących komisji, 15 proc. dla wiceprzewodniczących, 10 proc. dla przewodniczących stałych podkomisji) posłowie otrzymują też - pozbawiony limitu bonus - w postaci darmowego przemieszczania się dowolnymi środkami komunikacji zbiorowej.
Za same poselskie przeloty na trasach krajowych Kancelaria Sejmu zapłaciła w ubiegłym roku prawie 5 milionów 600 tysięcy złotych. Przy uśrednionej cenie za przelot - zgodnie z umową z LOT-em - oznacza to około 10 tysięcy przelotów. Statystycznie więc każdy z posłów korzysta z darmowych przelotów ponad 20 razy rocznie. Nie wszyscy muszą to robić, wszyscy jednak mogą.
Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 2001 roku - regulujące zasady korzystania z tych udogodnień - każe rezerwować przewoźnikom bilety na trasach do i z Warszawy na kilka dni przed i kilka dni po zaplanowanym posiedzeniu Sejmu. Nie wiąże to jednak posłów, którzy w kraju mogą latać, gdzie chcą i kiedy chcą. Rozporządzenie nakazuje też rezerwowanie na wszystkich rozkładowych rejsach do i z Warszawy dwóch miejsc dla posłów i senatorów, zawsze.
Podróże koleją też są dla posłów i senatorów darmowe. Te przejazdy kosztowały podatnika w ubiegłym roku ponad 2 miliony 200 tysięcy złotych. Średnio za bilety każdego z posłów zapłaciliśmy prawie 5 tysięcy. Do ich otrzymania w dowolnej kasie wystarczy pokazanie legitymacji poselskiej. W wagonach sypialnych lub z miejscami do leżenia, jadących do lub z Warszawy, przewoźnik jest zobowiązany do wyznaczenia w wagonach miejsc dla posłów i senatorów. Jak precyzuje rozporządzenie, mają to być miejsca w przedziałach pośrodku wagonu. Zapewne w trosce o komfort wybrańców narodu.
Jeśli do kilkumilionowych kosztów przelotów i przejazdów koleją dołożyć 150 tys. złotych rocznych kosztów przejazdów autobusowych, do darmowego przemieszczania się każdego z naszych wybrańców dołożyliśmy w ubiegłym roku średnio ponad 17 tysięcy złotych. Łącznie w 2011 Kancelaria Sejmu wydała na poselskie podróże 7 milionów 991 tysięcy 286 złotych!
To też jednak nie wszystko, poseł może bowiem "sprawować mandat" podróżując własnym samochodem. Wydatki na paliwo pokrywane są z ryczałtu na prowadzenie biura poselskiego, który wynosi ponad 10 tysięcy złotych. Co ciekawe, są to wyłącznie wydatki deklarowane, ponieważ pokrywająca te koszty Kancelaria Sejmu, nie wymaga ich dokumentowania.
Łączny koszt poselskich podróży przekracza więc 8 milionów złotych!
Na samych posłach te wyliczenia wrażenia nie robią. Ani kwota ponad ośmiu milionów złotych, ani roczna liczba poselskich przelotów. Dziesięć tysięcy, mówi pan? Na prawie pięciuset (posłów). Czyli dwadzieścia na osobę. Nie sądzę, żeby to było dużo, jeżeli mamy tyle posiedzeń Sejmu - komentuje spokojnie Sławomir Neumann z Platformy.
Posłowie uważają najwyraźniej, że darmowe latanie im się po prostu należy. Podobne rozwiązania są w większości państw Unii Europejskiej. To nie jest tak, że Polska odstaje, ma jakieś specjalne przywileje dla parlamentarzystów - podkreśla Mariusz Kamiński z PiS. A Janusz Piechociński z PSL przekonuje wręcz, że poselski żywot wcale nie jest taki łatwy: Parlamentarzyści od kilku lat mają niewaloryzowane pensje. W związku z tym ta forma w możliwości podróżowania jest formą wypełniania mandatu poselskiego.