Dzięki projektowi zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym prezydenta Andrzeja Dudy jest szansa na odblokowanie Krajowego Planu Odbudowy, ale miliardy euro nie popłyną do Polski od razu. Co ważne, każda wypłata z Brukseli będzie uzależniona od realizacji zobowiązań dot. Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.
"Projekt prezydenta stara się odnieść do wszystkich warunków postawionych w związku z KPO. Jest pozytywne nastawienie" - usłyszała w Komisji Europejskiej brukselska korespondentka RMF FM - Katarzyna Szymańska-Borginon.
W poniedziałek prezydent Andrzej Duda przedstawił w Brukseli swój projekt zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym, który ma odblokować KPO, opiewający na 36 mld. euro. Jak nasza dziennikarka, dzisiaj rozpoczęły się negocjacje w tej sprawie między Komisją Europejska a Warszawą. Odblokowanie KPO złagodziłoby napięcie między Warszawą a Brukselą i umożliwiłoby przygotowanie konkretnych projektów.
Projekt prezydenta może wystarczyć do zaakceptowania przez Komisję Europejską KPO, który został wstrzymany w zeszłym roku, gdy okazało się, ze polskie władze nie zamierzają wykonać orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. "Miliardy euro z KPO jednak nie popłyną do Polski od razu, bo możliwość uzyskania szybkiej zaliczki już przepadła" - mówi rozmówca naszej korespondentki w Komisji Europejskiej.
Bruksela mogłaby odblokować KPO nie czekając na przegłosowanie ustawy prezydenckiej w Sejmie. "Nie było powiedziane, że warunkiem dla odblokowania KPO jest przegłosowanie w parlamencie pakietu ustaw, tylko wystąpienie z takim pakietem" - mówi w rozmowie z dziennikarką RMF FM zwolennik bardziej polubownego rozwiązania. Według tego pozytywnego scenariusza, polski rząd wpisuje konkretne etapy reformy z projektu ustawy prezydenckiej (takie jak likwidacja Izby Dyscyplinarnej SN czy przywracanie do orzekania sędziów) do tekstu KPO w formie tzw. "kamieni milowych", czyli etapów. Pieniądze są wypłacane tylko wtedy, gdy działanie zapisane w "kamieniu milowym" zostanie wykonane. KE może więc ponownie przyblokować pieniądze, jeżeli uzna, że polskie władze nie wdrażają zobowiązań związanych Izbą Dyscyplinarną SN. Pierwsza wypłata nastąpiłaby najwcześniej w połowie roku.
Prawo do zaliczki Polska straciła w grudniu, gdy minął termin akceptacji polskiego KPO przez Komisję Europejską i Radę UE. Zaliczka była jedyną możliwością uzyskania pieniędzy (w przypadku Polski było to 4,6 mld euro) od razu, wypłaconych przez KE z góry, bez konieczności udowodnienia jakiejkolwiek reformy czy inwestycji. Kwota zaliczki nie przepadła, ale została przesunięta do "płatności", które są już od nowego roku uzależnione od realizowania poszczególnych "kamieni milowych". W sytuacji, gdy wystarczyłby tylko projekt prezydenckiej ustawy, pierwsze pieniądze do Polski popłyną dopiero, gdy wdrożone zostaną reformy zapisane w pierwszym "kamienieniu milowym" - usłyszała dziennikarka RMF FM.
W Komisji Europejskiej są jednak nadal zwolennicy twardszego kursu wobec Polski. Oni woleliby mieć pewność, że prezydencka ustawa znajdzie większość parlamentarną i zostanie przegłosowana. Zarzucają jej także "grzech pierworodny", czyli brak odniesienia do zarzutów Komisji Europejskiej wobec nowej Krajowej Rady Sądownictwa.
Ostateczną decyzję podejmie szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Layen. Musi zdecydować, czy prezydencki projekt "stwarza wystarczającą politycznie przestrzeń na porozumienie".
Co więcej, der Layen musi swoją decyzję obronić przed Parlamentem Europejskim, a także grupą krajów zwanych "skąpcami" (np. Holandia, Dania, Szwecja). Po ewentualnej akceptacji polskiego KPO przez KE, swoja zgodę muszą wyrazić jeszcze kraje członkowskie UE.
Komisja zdaje sobie sprawę, że prezydencki projekt nie rozwiązuje problemu praworządności w Polsce, nie rozwiązuje nawet wszystkich kwestii prawnych związanych z Izba Dyscyplinarną SN. Jednak zwycięża świadomość, że dłużej nie można czekać ze względu na potrzebę jedności UE w obliczu zagrożenia ze strony Rosji i zagrożenie paraliżem UE, jeżeli Polska zaczęłaby blokować decyzje.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że dalsze przeciąganie akceptacji KPO może oznaczać, że Polska nieodwołalnie straci część pieniędzy. Termin złożenia w KE konkretnych zobowiązań na 70 proc. całej sumy przyznanej Polsce mija z końcem tego roku. Oznacza to, że do końca roku Polska musi rozpisać, na co konkretnie zostanie wydane 70 proc. z 36 mld. euro. Tego nie można zrobić bez akceptacji KPO i na ostatnią chwilę.