"Nie ma w tym momencie powodu do żadnych obaw" - tak o prawdopodobnie pierwszym w Polsce przypadku gorączki zachodniego Nilu mówią służby epidemiologiczne.
Chory miał zostać zdiagnozowany w Małopolsce. Prawdopodobnie ukłuł go zainfekowany komar i tak doszło do zakażenia.
Urzędnicy jednak uspokajają - nie ma ryzyka rozprzestrzenienia się choroby: W tej sytuacji pogodowej, którą mamy teraz, komarów w Polsce mamy niewiele - podkreśla w rozmowie z RMF FM rzecznik Głównego Inspektora Sanitarnego Marek Waszczewski.
Pytany o to, co będzie w przyszłym roku, kiedy komary znów się pojawią w sezonie cieplejszym, odpowiada: Nie notowaliśmy w poprzednich latach takich przypadków (zachorowań - przyp. red.), więc też nie spodziewamy się ich zbyt wielu. Oczywiście pamiętajmy o tym, że świat nam się skurczył, podróżujemy, więc zawsze warto pamiętać o tym, żeby się zabezpieczać wyjeżdżając z Polski do krajów o innym klimacie, gdzie faktycznie możemy różnymi chorobami tropikalnymi się zarazić.
Wirus gorączki zachodniego Nilu nie przenosi się między ludźmi. Nie można zakazić się przez kaszel, kichanie, dotyk. Główną rolę w przenoszeniu wirusa odgrywają komary, choć przenoszą go też meszki, rzadko kleszcze. Głównym siedliskiem wirusa są ptaki.
U większości ludzi (80 proc.) zakażenie wirusem gorączki zachodniego Nilu ma przebieg bezobjawowy. Objawy występują tylko u ok. 20 proc. zakażonych pacjentów, w tym u jednej na ok. 150 osób zakażonych.
Choroba przebiega pod postacią neuroinfekcji z zajęciem centralnego układu nerwowego. Śmiertelność w tej postaci zakażenia wynosi około 10 proc.
W sierpniu obecność wirusa gorączki zachodniego Nilu w Warszawie wykazały badania martwych wron siwych. Badania wykonano, gdy zaobserwowano masowy pomór ptaków krukowatych: wron siwych, kawek i srok.