Kaukaz płonie – po zamachu w Biesłanie stało się to oczywiste dla wszystkich. I nic się nie zmieni – rosyjski prezydent zapowiedział "nowe środki kontroli sytuacji na Kaukazie", prawdopodobnie środki siłowe.
Zamach, odwet, zamach, odwet, zamach, odwet – tak od lat w Rosji i Czeczenii toczy się życie. Prawdopodobnie tak też będzie i tym razem; żadne dodatkowe środki – czytaj: dodatkowe wojska rosyjskie na Kaukazie – tego nie zmienią. Wielu ekspertów mówi o nowej wielkiej kaukaskiej wojnie, która może objąć wszystkie republiki południa Rosji. Jeśli ta fala rozleje się na cały Kaukaz, to Rosji nie starczy sił. To oczywiste - mówi politolog Andriej Riabow. Zdezorganizowana, biedna rosyjska armia i służby specjalne nie poradzą sobie z problemem. A Władimir Putin ani myśli przyznać się do błędów swojej polityki. Jeśli nie wychodzi w Czeczenii, to znaczy, że coś jest nie tak. Mam jednak wrażenie, że żadnych poprawek nikt nie ma zamiaru wnosić - dodaje Riabow.
To znaczy, że Rosję czekają kolejne ataki terrorystów. Podobnie rozwój na Kaukazie widzi Ałman Bakajew, jeden z czeczeńskich komendantów polowych. Trudno się z tym nie zgodzić, skoro w ciągu ostatnich 5 lat nikt nie próbuje znaleźć wyjścia z tej sytuacji. A co pozostaje zwykłym ludziom? Przecież wszyscy widzieliśmy, jak Rosjanie znęcają się nad naszymi bliskimi, jak mordują naszych rodziców i bezczeszczą ich zwłoki. Co pozostaje poza chęcią odejścia z tego świata? By to zrobić każdy wybiera własną drogę. Jeden chwyta za broń i bije się z Rosjanami, inny poświęca siebie w akcie samobójczym. Chcę jednak podkreślić jeszcze raz: z takimi wypadkami jak akt w Biesłanie, nasze niepodległościowe wojska nie mają nic wspólnego. Nam takie historie nie przynoszą żadnego pożytku. Setki lat prowadzimy wojnę z Rosjanami, ale nigdy nie zniżaliśmy się do takiego poziomu.