Polskie wojsko w Afganistanie, choć będzie liczniejsze, nie ma co liczyć na dodatkowe śmigłowce. Armia ma nawet poważny kłopot z zastąpieniem maszyn, które zostały zniszczone – informuje „Gazeta Wyborcza”.
Półtora tygodnia temu w polskiej bazie w Ghazni rozbił się szturmowy śmigłowiec Mi-24. I z sześciu maszyn, nazywanych także "latającymi czołgami", polskim żołnierzom w Afganistanie zostały tylko cztery. Cztery, bo poprzedni śmigłowiec rozbił się w lipcu.
Teraz nasi żołnierze dysponują jedynie czterema Mi-24 i czterema transportowymi śmigłowcami Mi-17. Eksperci podkreślają, że to za mało, a te maszyny, które jeszcze latają, mają mocno zużyte silniki. Długo nie posłużą.
Od kwietnia nasze siły w Afganistanie będą liczyć 2,6 tys. żołnierzy. Jak ustaliła gazeta - według standardów NATO - przy takiej liczebności i obszarze prowincji Ghazni, którą kontrolujemy (wielkością odpowiada województwu warmińsko-mazurskiemu), powinniśmy posiadać znacznie więcej śmigłowców. Minimum, które armia musi mieć do prowadzenia operacji i wsparcia, to 10-12 śmigłowców bojowych i 6-8 transportowych. My mówimy o minimach, a Amerykanie w każdej z sąsiednich prowincji dysponują ok. 30 śmigłowcami.
Polacy dodatkowych maszyn jednak nie dostaną. Będą tylko uzupełniane straty i wymieniane zużyte maszyny - powiedział "Gazecie" wysoki rangą oficer z dowództwa polskiej armii.
Nie lepsza sytuacja jest ze śmigłowcami transportowymi. Jak pisze „Gazeta Wyborcza”, obiecane przez rząd w "pakiecie afgańskim" cztery śmigłowce Mi-17 w rzeczywistości wcale nie będą dodatkowymi maszynami. Zastąpią tylko pod koniec roku te, które latają teraz.