Najpierw długo nic, potem zdawkowe informacje. Do placówek dyplomatycznych dzwonią rodziny Polaków, którzy wyjechali w rejon dotknięty kataklizmem. A polityka informacyjna polskiego MSZ pozostawia wiele do życzenia.
W niedzielę rzecznik resortu nie zorganizował żadnej konferencji prasowej. A na oficjalnej stronie ministerstwa były jedynie świąteczne życzenia.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, tak głęboko wpisane w polską tradycję... Wczoraj oficjalny komunikat MSZ-tu pojawił się dopiero o godzinie 16. Swoimi doświadczeniami z pracy resortu podzielił się nasz reporter Paweł Świąder. Posłuchaj:
Oto, co w niedzielę mówiła nam pani Małgorzata Kobus, która w momencie ataku tsunami była w hotelu na tajlandzkiej wyspie Pukhet. Polska turystka narzekała przede wszystkim na pracę polskiej ambasady:
Przez kilka godzin w niedzielę nie można było dodzwonić się do ambasady w Tajlandii. Nikt nie podnosił słuchawki. Wczoraj nam się to udało, ale słuchawkę podniosła osoba, która nie mówiła w języku polskim. Gdzie był w tym czasie kompetentny pracownik? Przykro mi, ale jest na lunchu, w Bangkoku to pora obiadu. Czy może pan zadzwonić za pół godziny - powiedziała po angielsku sympatyczna pani. I tak mijały godziny...
W tym samym czasie rzecznik MSZ Aleksander Chećko nie miał czasu na udzielanie informacji. Nasza reporterka Agnieszka Burzyńska próbowała więc interweniować u jego przełożonych.
Dodajmy, że polski MSZ wciąż nie wie dokładnie, ilu naszych rodaków mogło przebywać w rejonie dotkniętym tsunami.