Ponad 123 tysiące zabitych - to ostatni, ale niestety nie ostateczny, bilans niedzielnego trzęsienia ziemi i fal tsunami w południowo-wschodniej Azji. Niestety, liczbę ofiar może zwiększyć groźba wybuchu epidemii.
Wśród ofiar żywiołu są także nasi rodacy. Polski ambasador w Bangkoku potwierdza śmierć jednej osoby, zastrzegając jednak, że liczba ta może wzrosnąć.
W Tajlandii mogło zginąć 5 Polaków; około 70 jest nadal poszukiwanych. Problem polega na identyfikacji ofiar, w Tajlandii panują ponad 30-stopniowe upały. Na Sri Lance wciąż nie nawiązano kontaktu z 8 Polakami.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych apeluje, by osoby, które wracają z regionu dotkniętego skutkami niedzielnego trzęsienia ziemi i tsunami, informowały o tym ministerstwo. Mogą korzystać z 4 specjalnych linii telefonicznych: (022) 523 96 01, (022) 523 94 47, (022) 523 90 01 i (022) 523 90 02. Pomoże to zweryfikować listy poszukiwanych.
Cały czas rośnie liczba ofiar. Najnowsze dane mówią już o 123 tys. zabitych. Najwięcej osób zginęło w Indonezji, na Sri Lance i w Indiach. Wśród ofiar jest wielu cudzoziemców, głównie turystów z Europy. Za zaginionych uważa się niemal 5 tys. obcokrajowców; szanse na to, że przeżyli są coraz mniejsze. Ponad połowa z zaginionych to Szwedzi i Niemcy.
Ponad 700 zagranicznych turystów jest wśród niemal 2400 potwierdzonych ofiar tsunami w Tajlandii. To najnowsze dane tajskiego ministerstwa spraw wewnętrznych. Tożsamości i narodowości niemal dwustu ofiar wciąż nie udało się ustalić. W samej tylko Tajlandii ponad sześć tysięcy osób uznano za zaginione. Biura podróży nie mają żadnych wieści o półtora tysiącu swych klientów.
Sztokholmskie media twierdzą, że zaginionych Szwedów w Tajlandii może być nawet 4 tysiące. Wielu pojechało bowiem na urlop na własną rękę. Fakty stara się na miejscu ustalić minister spraw zagranicznych Szwecji - Laila Freivalds. To narodowa katastrofa. Nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Koncentrujemy teraz nasze wysiłki na sprowadzeniu ludzi do kraju. To najlepsze co możemy zrobić - mówi Freivalds.
W regionie zarejestrowano nowe wstrząsy sejsmiczne, alert przed kolejną falą tsunami ogłosiły władze Indii. Ci, którzy przeżyli niedzielny kataklizm w panice zaczęli uciekać z domów, starając się znaleźć bezpieczniejsze schronienie.
Te informacje podważają sejsmolodzy m.in. ze Stanów Zjednoczonych - według których - wstrząsy wtórne występują przez cały czas od niedzielnego trzęsienia, ale są zbyt słabe, by wywołały niszczycielską falę morską.
Uderzenie potężnej fali tsunami na Sri Lance zarejestrowały satelity. Zobacz, jak wyglądały plaże wyspy przed i po ataku żywiołu.
Najbardziej narażone na atak tsunami są zdewastowane przez niedzielną falę indyjskie wyspy Andamańskie i Nikobary. Tylko na Andamanach zginęło ok. 4 tys. ludzi. Wielu ofiar już nawet się nie odnotowuje - ich ciała w pośpiechu są chowane w zbiorowych mogiłach, by nie dopuścić do wybuchu epidemii.
Na podstawie zdjęć satelitarnych oceniana jest skala zniszczeń i podejmowane są decyzje o wysyłaniu ratowników, żywności, lekarstw i innej pomocy w konkretne miejsca.
ONZ apeluje o 100 mln dol. natychmiastowej pomocy dla ofiar kataklizmu. Władze Sri Lanki apelują do świata, by nie przysyłać już ekip ratowniczych, bardziej potrzebny jest personel medyczny oraz pomoc materialna i finansowa. Na wyspie ląduje coraz więcej samolotów z pomocą humanitarną: polowy szpital z Finlandii, stacja uzdatniania wody z Niemiec, lekarze i lekarstwa z Japonii i Wielkiej Brytanii.
Z pomocy zagranicznych ratowników zrezygnowały Indie i Tajlandia – uznano, że są inni bardziej potrzebujący. Znacznie gorsza sytuacja panuje w indonezyjskiej prowincji Aceh. Korespondent Associated Press pisze o ludziach walczących o torebkę makaronu. Pomoc humanitarna dociera jedynie do stolicy regionu Banda Aceh. Dalej nie ma jej jak przetransportować, bo drogi nie istnieją, brakuje samochodów terenowych i paliwa.