Prokurator zdecyduje dzisiaj co stanie się z mężczyzną, który sparaliżował wczoraj pracę oddziału banku PKO BP w Poznaniu. Mężczyzna zamknął się w jednym z pomieszczeń i groził, że wysadzi budynek w powietrze. Na ponad trzy godziny ewakuowano pracowników i wyłączono z ruchu okoliczne ulice.

Według informacji reportera RMF, desperat przyszedł rano do pracy, po czym zamknął się w jednym z pomieszczeń. Mówił, że ma bombę i zagroził wysadzeniem budynku w powietrze. Policja zamknęła wszystkie ulice wokół budynku na Placu Wolności w Poznaniu. Na miejscu pojawili się antyterroryści oraz pogotowie ratunkowe. Przez kilka godzin policyjny negocjator prowadził rozmowy z mężczyzną. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i 30-latek poddał się policji. Pirotechnicy, którzy przeszukiwali bank, nie znaleźli żadnej bomby. Policjanci odkryli jedynie słoik z niezidentyfikowanym proszkiem. Substancja zostanie zbadana w laboratorium.

Pracownik banku został wstępnie przesłuchany przez policję. Prawdopodobnie przyczyną desperackiego kroku były problemy osobiste, ale policja nie chce powiedzieć nic więcej. W trakcie negocjacji mężczyzna nie wysunął żadnych żądań, poprosił tylko o szklankę wody. Mężczyzna od trzech lat pracuje w banku. Z wykształcenia jest chemikiem. Rzeczniczka banku powiedziała, że pracował w dziale zajmującym się bankomatami. Do tej pory nie było z nim żadnych kłopotów, sam też się nie skarżył. Posłuchaj relacji poznańskiego reportera RMF, Dariusza Golińskiego:

Latem ubiegłego roku konieczna była ewakuacja dwóch poznańskich oddziałów PKO BP z powodu telefonu o podłożonej bombie. Autorem głupiego dowcipu okazał się poznaniak, który chciał ukryć przed żoną stan swojego konta. Placówka zamierza dochodzić odszkodowania przed sądem.

Foto: Dariusz Goliński RMF Poznań

06:35