W naszym kraju pracuje już około 800 poddanych dyktatora Korei Północnej - Kim Dzong Una. Lwią część swoich zarobków oddają reżimowi. Średnio na rękę dostają 310 złotych - informuje "Gazeta Wyborcza".
Liczba harujących w Polsce Koreańczyków z komunistycznej Północy rośnie, podczas gdy w Czechach opinia publiczna zmusiła swój rząd, by zabronił ich zatrudniania. Także Bułgaria i Rumunia rezygnują z takiego wyzysku. Bezwstydna chciwość - tak kwituje ten rosnący w naszym kraju proceder Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
"Gazeta Wyborcza" opisuje przeciętny dzień pracy koreańskich robotników w Polsce. M.in. tych, którzy pracują na budowie osiedla jednego z luksusowych warszawskich osiedli.
Można do nich podejść, ale żaden nie odważy się na rozmowę. Podzielni są na kilkuosobowe grupy, które nawzajem się obserwują. Brygada ma kierownika, ale donosicielem może stać się każdy - czytamy. Ucieczka jest możliwa, ale niezbyt się opłaca. Rodzina pracownika ściągniętego na drugi koniec świata pozostaje przecież w Korei i poniesie konsekwencje niesubordynacji.
Jak jednak podkreśla dziennik, niektórzy koreańscy robotnicy są już w Polsce osiem lat, chociaż paszport kończy się im po pięciu. Nie chcą wracać, bo 300 złotych, które otrzymują w naszym kraju pozwala im utrzymać całą rodzinę. Północny Koreańczyk żyje średnio za 10-30 złotych na miesiąc.
Obywateli Korei Północnej można spotkać także na budowach we Wrocławiu, w Katowicach, Krakowie, Łodzi i Słupsku.
Cały artykuł w najnowszym wydaniu "Gazety Wyborczej".
(mal)