Kiedy Sojusz Północnoatlantycki zdecyduje się odpowiedzieć na rosyjską agresję na Ukrainę? Włoska "La Repubblica" twierdzi, że zna odpowiedź na to pytanie. Planiści NATO mieli "dyskretnie" ustanowić dwie czerwone linie, których przekroczenie będzie oznaczać interwencję sił Paktu. W jednym z przypadków mowa jest także o Polsce.

Pierwsza czerwona linia

Włoski dziennik informuje, że punktem zwrotnym dla dynamiki działań wojennych w Ukrainie, może być włączenie się do konfliktu kolejnego państwa. Chodzi tu o Białoruś, która stała się już właściwie państwem wasalnym wobec Rosji i której bazy militarne i linie logistyczne są wykorzystywane przez Rosję od początku wojny.

Sprawa granicy ukraińsko-białoruskiej od dawna spędza sen z powiek władzom w Kijowie. Wojska ukraińskie nie są w stanie zabezpieczyć całej granicy. Analitycy NATO obawiają się, że gdyby doszło do przełamania frontu na północy, Mińsk zostałby bezpośrednio wciągnięty do wojny, także ze swoim wojskiem.

Taki rozwój wydarzeń mógłby skłonić kraje Sojuszu Północnoatlantyckiego do podjęcia interwencji w celu dodatkowego wzmocnienia ukraińskiej obrony. O podobnym rozwiązaniu mówiło się ostatnio we Francji, gdy analitycy spekulowali, co oznaczać mogą realnie wypowiedzi Emmanuela Macrona na temat wprowadzenia francuskiego kontyngentu na Ukrainę. Jedną z kilku wymienianych opcji, było wówczas właśnie zabezpieczenie granicy z Białorusią.

Druga czerwona linia

W drugim przypadku "La Repubblica" wspomina o Polsce. Decydenci NATO mieli zidentyfikować punkt graniczny w sytuacji, gdyby Rosjanie zdecydowali się na przeprowadzenie militarnej prowokacji wobec krajów bałtyckich lub właśnie Polski. Włoski dziennik informuje, że reakcja NATO wchodzi w grę także wówczas, gdyby Moskwa zaatakowałaby Mołdawię. W tym wypadku nie musiałoby chodzić o pełnoskalową inwazję, ale nawet o uderzenie kierunkowe, mające sprawdzić reakcję Sojuszu.

Strategia reakcji NATO ma być już gotowa - twierdzi "La Reppublica" - i została podzielona na etapy. W pierwszej kolejności zmobilizowane zostałyby siły powietrzne, a wojska lądowe weszłyby do boju jedynie w przypadku gwałtownej eskalacji konfliktu.

Dziennik podkreśla jednak, że NATO nie ma planów operacyjnych zakładających wysłanie ludzi na front, a jedynie analizy dotyczące scenariuszy hipotetycznych na wypadek gwałtownych zmian za naszą wschodnią granicą.

Czy takie scenariusze faktycznie brane są pod uwagę? Mało prawdopodobne. Prowokacje militarne Rosjan już w Polsce miały miejsce, gdy na terytorium spadła rakieta zdolna do przenoszenia ładunku jądrowego, albo gdy inna przeleciała po polskim niebie, w czasie ataku powietrznego na Lwów. NATO nie kwapiło się do jakiejkolwiek reakcji poza standardowym wyrażeniem zaniepokojenia. Trudno też wyobrazić sobie, że Sojusz, który przez pół roku zwlekał z zapewnieniem uzbrojenia Ukraińcom, nagle osobiście włączy się do wojny, gdy Rosjanie z Białorusinami staną pod Kijowem.

Sensacje "La Repubblica" należy traktować jako prawdopodobną formę wywołania szumu medialnego, w czasie trwającej aktualnie wizyty chińskiego przywódcy Xi Jinpinga w Europie. Pekin nadal postrzegany jest, jako jedyny partner Rosji, który może realnie wpłynąć na Władimira Putina. Perspektywa większego konfliktu z siłami natowskimi na pewno działa przekonująco na wyobraźnię polityków z ChRL.