Bartosz Arłukowicz ma już kandydatkę na szefa NFZ-u. Jak nieoficjalnie dowiedziała się reporterka RMF FM Agnieszka Burzyńska, chodzi o Agnieszkę Pachciarz, obecną wiceminister zdrowia. Wczoraj Arłukowicz złożył wniosek o odwołanie dotychczasowego szefa Funduszu Jacka Paszkiewicza. Premier przychylił się do jego wniosku.

Ostateczną decyzję w tej sprawie szef rządu podejmie po opinii zbierającej się w poniedziałek Rady NFZ. Mimo procedur decyzja już właściwie zapadła. Taki wniosek płynie ze słów premiera, który z jednej strony mówił, że zamierza jeszcze rozmawiać i z prezesem Jackiem Paszkiewiczem i ministrem Bartoszem Arłukowiczem, ale zaraz potem dodał: Tradycją jest taką, że ja chciałbym, żeby dobrze współpracowali ze sobą minister zdrowia i prezes NFZ-u, więc rzeczą naturalną jest, że będę respektował wniosek, jeśli zostanie podtrzymany. Premier zaznaczył, że minister zdrowia informował go wcześniej o intencji odwołania szefa NFZ. Wygląda więc na to, że samo odwołanie jest tylko formalnością.

To początek dalszych zmian w ochronie zdrowia - tak o wniosku o odwołanie prezesa Paszkiewicza mówił minister Arłukowicz. Jak dodał, zmian wielokrotnie konsultowanych z premierem. Tu chodzi o zmiany w systemie. Mnie bardzo zależy na tym, żebyśmy rozpoczęli płacenie za efekty leczenia, a nie za sam fakt leczenia. Chcę przeprowadzić zmiany w NFZ-cie, te zmiany zapowiadałem i chcę rozpocząć je dokładnie w tym momencie - podkreślał Arłukowicz

Niestety szef resortu zdrowia nie przekazał w Sejmie żadnych bliższych informacji o swoich zamiarach, na całe wyjaśnienie zmiany w NFZ poświęcił nieco ponad minutę. To decyzja bardzo głęboko przemyślana, decyzja, którą podejmowałem długo. Jestem przekonany co do jej słuszności i ten moment uznaję za najwłaściwszy - mówił Arłukowicz.

Odchodzący ze stanowiska Jacek Paszkiewicz dostanie 57 tysięcy złotych odprawy, czyli trzykrotność zarobków.

Spór trwał od miesięcy

Konflikt między resortem Bartosza Arłukowicza a Funduszem narastał od kilku miesięcy. Kulminacją była sprawa importu docelowego leków i kwestia refundacji. Nie bez znaczenia jest też odmienna wizja ministerstwa i NFZ co do funkcjonowania centrali Funduszu. Bartosz Arłukowicz chciał mieć większą kontrolę nad działalnością Jacka Paszkiewicza.

Według naszych nieoficjalnych informacji, Bartosz Arłukowicz już po raz drugi próbuje się pozbyć Jacka Paszkiewicza. Pierwszy wniosek ministra zdrowia przepadł. Obecny szef Narodowego Funduszu Zdrowia, to człowiek kojarzony z marszałek Sejmu Ewą Kopacz, drugą osobą w Platformie Obywatelskiej.

Zgodnie z ustawą o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, premier odwołuje prezesa NFZ na wniosek ministra zdrowia, po zasięgnięciu opinii Rady Funduszu.

Jacek Paszkiewicz w latach 2005-2007 pełnił funkcję dyrektora do spraw medycznych Mazowieckiego Oddziału Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia, a w listopadzie 2007 roku został powołany na stanowisko prezesa NFZ.

Paszkiewicz był często krytykowany przez lekarzy m.in. za zamieszanie wokół przepisów refundacyjnych, które weszły w życie na początku tego roku. Na początku 2010 r. zarządzenie prezesa NFZ sprawiło, że część chorych na raka miało problemy z dostępem do chemioterapii niestandardowej.

Co chce zyskać minister zdrowia na odwołaniu szefa NFZ?

Bartosz Arłukowicz ma nadzieje, że przez najbliższy miesiąc złamie opór NFZ przed podpisywaniem kontraktów związanych z programami terapeutycznymi. W tej chwili szefowie regionalnych oddziałów twierdzą, że nie mogą stawiać swojej parafki, bo łamaliby prawo i oskarżają ministerstwo o to, że zmusza ich do takiego procederu. To grozi katastrofą. Za miesiąc media pokażą najpewniej najbardziej chorych pacjentów pozbawionych leków. Arłukowicz uznał, że odwołanie szefa NFZ załatwi problem urzędniczego oporu. To ryzykowne polityczne posunięcie. Jeśli do lipca nie uda się ugasić pożaru, to minister stracił potencjalnego kozła ofiarnego. Arłukowicz zagrał vabank, wziął na siebie całkowitą odpowiedzialność i jeśli za miesiąc wydarzy się katastrofa, to tylko on będzie za nią odpowiedzialny. To znaczy, że słowa premiera o rządowych zderzakach mogą stać się faktem.