Andrzej Włodarczyk, wiceminister zdrowia odpowiedzialny za politykę lekową, został odwołany - ustaliła reporterka RMF FM Agnieszka Witkowicz. Pod wnioskiem o jego dymisję podpisał się już premier Donald Tusk. Nieoficjalnie wiadomo, że Włodarczyk stracił stanowisko za zamieszanie przy wprowadzaniu nowej ustawy refundacyjnej.
Przypomnijmy, że Andrzej Włodarczyk przejął nadzór nad lekami dopiero w połowie grudnia; już na finiszu przygotowań do wprowadzenia nowej ustawy refundacyjnej i nowej listy leków (ta została opublikowana dzień przed Wigilią).
Wiceminister nie brał więc udziału ani w tworzeniu feralnych przepisów, ani nie nadzorował negocjacji cenowych z koncernami, ani nie odpowiadał za opóźnienia przy wprowadzaniu odpowiednich rozporządzeń. Tym zajmował się jego poprzednik Adam Fronczak, który w połowie grudnia został odwołany. W momencie, gdy nowa lista leków została opublikowana Włodarczyk dopiero przejmował nowe obowiązki.
Ale nie na długo. Nowemu ministrowi zdrowia podpadł bardzo szybko - po wypowiedziach na temat insulin analogowych długodziałających. Te leki po raz kolejny nie weszły na listę refundacyjną. Włodarczyk pytany o przyczyny powiedział, że ma wątpliwości, co do bezpieczeństwa tych leków. Te leki według obecnych badań, mogą powodować ostre zapalenia trzustki i nowotwory złośliwe trzustki - tłumaczył na konferencji prasowej. Prowadzenie polityki lekowej to nie tylko wprowadzanie modnych leków, ale także wprowadzanie bezpiecznych leków - twierdził. To wystąpienie wywołało burzę. Wiceminister zakwestionował bezpieczeństwo stosowania leków, które są zarejestrowane i sprzedawane w Polsce, tyle że za pełną stawkę, bez dopłat NFZ-etu!
To sprawiło, że znalazł się na cenzurowanym. Choć oficjalnie ciągle figurował w resorcie jako wiceminister odpowiedzialny za politykę lekową, praktycznie nie miał już nic do powiedzenia. Bartosz Arłukowicz odsunął go od prac związanych z nowelizacją ustawy refundacyjnej. Włodarczyk nie wiedział nawet, dlaczego projekt Ministerstwa Zdrowia został tak drastycznie okrojony na posiedzeniu rządu.
Jego dymisja była więc tylko kwestią czasu. Wydaje się, że szef resortu zdrowia Bartosz Arłukowicz z formalnościami czekał na odpowiedni moment - aż ucichnie szum wokół refundacji. Nie mógł jednak dłużej zwlekać, bo zaraz znów wszystkie oczy będą skierowane na resort zdrowia. W marcu ma wejść w życie nowa lista refundacyjna.
To bardzo wygodne politycznie - był bałagan, jest dymisja. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Włodarczyk jest tylko kozłem ofiarnym. Autorka ustawy - dziś marszałek Sejmu Ewa Kopacz - w żaden sposób nie odpowiedziała za całe zamieszanie, a pytana o to, co ma do powiedzenia pacjentom, odrzekła tylko, że trzyma kciuki za swojego następcę Bartosza Arłukowicza.
1 stycznia weszła w życie ustawa refundacyjna, która wprowadziła m.in. urzędowe ceny i marże leków refundowanych, zakaz promocji i reklamy aptek oraz stosowania zachęt, czyli np. przekazywania przez firmy farmaceutyczne darmowych leków dla szpitali. Zapisy ustawy mówiące o karach dla lekarzy i aptekarzy wywołały sprzeciw środowisk medycznych. Lekarze nie określali na receptach poziomu odpłatności za medykamenty i stawiali pieczątkę: "Refundacja leku do decyzji NFZ". Część pacjentów pomimo posiadanego prawa do wykupienia leków ze zniżką musiała płacić za nie więcej. Protestowali także aptekarze, którzy zamykali apteki na godzinę dziennie i skrupulatnie sprawdzali poprawność wypisanych przez lekarzy recept.
Od początku stycznia obowiązuje także nowa lista leków refundowanych, przygotowana zgodnie z zapisami ustawy refundacyjnej. Wywołała ona wiele kontrowersji jeszcze zanim weszła w życie. Po apelach ze strony różnych środowisk, w tym pacjentów i lekarzy, Ministerstwo Zdrowia dopisało na listę m.in. leki stosowane po przeszczepach, w leczeniu astmy oskrzelowej dzieci, w łagodzeniu bólu towarzyszącego chorobom nowotworowym i paski do glukometrów. Eksperci informują, że na nowej liście zabrakło ponad 800 leków, które do tej pory były refundowane.