Fałszywy alarm, a potem nieporozumienie wywołane informacją o bombie było przyczyną nocnej ewakuacji około trzystu osób ze szpitala przy ulicy Kamieńskiego we Wrocławiu. Ewakuacja zbiegła się w czasie ze śmiercią jednego z pacjentów. Informację o zdarzeniu otrzymaliśmy na Gorącą Linię RMF FM.
Najpierw, około 16 ktoś zadzwonił z informacją o podłożonej bombie - tłumaczy nam rzecznik dolnośląskiej policji Wojciech Wybraniec. Wezwani na miejsce funkcjonariusze i pirotechnicy przeszukali budynek, ale niczego nie znaleźli. Część pacjentów - około setki - opuściło budynek. Po kilku godzinach wrócili na oddziały.
Jednak po kolejnym nocnym alarmie znów musieli zostać ewakuowani. Tym razem alert wszczęła pracownica szpitala, która usłyszała rozmowę pacjentów. Ci niepokoili się, że bomba może jeszcze wybuchnąć.
Akcja ewakuacji pacjentów do innych wrocławskich szpitali trwała od 23, czyli od ponownego powiadomienie, do 2.20. Wtedy wywieziono ok. 250 pacjentów.
W tym czasie w budynku było około 400 osób, w tym prawie 80 noworodków i dzieci, które były w inkubatorach. Chorych na respiratorach było prawie 70 - precyzuje w rozmowie z TVN24 prof. dr hab. Wojciech Witkiewicz, dyrektor wojewódzkiego szpitala specjalistycznego we Wrocławiu.
Nocna ewakuacja zbiegła się w czasie ze śmiercią jednego z pacjentów. Na razie trudno powiedzieć, czy potrzeba wyprowadzenia ludzi z budynku mogła przyczynić się do zgonu tej osoby - podkreślają policjanci. To trzeba będzie ustalić. Wiadomo, że stan pacjenta był krytyczny - zaznacza oficer dyżurny z Wrocławia.
Lekarz inspekcyjny szpitala - jak poinformowała nas Julia Wach z biura prasowego urzędu miejskiego we Wrocławiu - zapewnia, że ewakuacja nie przyczyniła się do śmierci pacjenta.
Policja poszukuje sprawcy fałszywego alarmu. Za narażenie innych na utratę życia czy zdrowia grozi do 12 lat więzienia.