"W czasie Powstania Warszawskiego na esesmanach wykonywano wyroki śmierci. To był rozkaz dowództwa. Podjęto decyzje, żeby karę wykonywać bez sądu. To potwierdzone, a my chcieliśmy pokazać prawdę" - tłumaczy scenę dobijania rannych, niemieckich żołnierzy współtwórca filmu "Powstanie Warszawskie", dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, Jan Ołdakowski w Kontrwywiadzie RMF FM. Film, który powstał z oryginalnych materiałów nakręconych podczas Powstania Warszawskiego, zawiera więcej scen, które mogą wywołać kontrowersje. Jedną z nich jest zarejestrowany na taśmie filmowej moment wspólnego z Niemcami picia alkoholu. "W czasie chwilowego rozejmu niemiecki dowódca żandarmerii stał się rodzajem zakładnika. Został poczęstowany kieliszkiem likieru. Niemiec był rodzajem gościa-zakładnika. Polacy przetrzymywali go w czasie, który wynegocjowano na zbieranie rannych" - tłumaczy gość RMF FM. "Każdy widz musi wyrobić sobie własną opinię" - dodaje.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Konrad Piasecki: Trema pana paraliżuje?
Jan Ołdakowski: Mam tremę, oczywiście.
Za 10 godzin uroczysta premiera czegoś co jest dokumentem? Fabułą? Fikcją? Prawdą?
Nie mamy dobrej nazwy dla tego filmu. Znaczy nie mieliśmy. Musieliśmy ją wymyślić. Musieliśmy stworzyć kategorię. Ani to nie jest dokumentalizowana fabuła ani to nie jest fabularyzowany dokument.
Czyli wszystko w jednym: jest i fabułą, i fikcją, i prawdą... misz-maszem.
Jest takim eksperymentem i mamy nadzieję, że będzie to ciekawy film.
W warstwie wizualnej wszyscy wiemy: sceny z Powstania Warszawskiego. W warstwie fabularnej historia dwóch braci filmowców, postaci absolutnie fikcyjnych?
Postaci fikcyjnych. Wszystkie postacie, które grają, występują w naszym filmie są stworzone na podstawie częściowo oczywiście istniejących, czy możliwych biogramów. Ale one są fikcyjne.
Ich dialogi, listy i rozmowy z postaciami widocznymi na ekranie zostały od początku do końca wymyślone?
Wzorowaliśmy się na listach z Powstania. One są dobrym wzorem, bo mają długość dzisiejszych twittów
Wzorowaliśmy się na listach z Powstania Warszawskiego. One są dobrym wzorem, bo mają długość dzisiejszych twittów. Z powodu cenzury można było zamieścić około trzystu znaków. Więc bardzo łatwo korzystać z nich jako pewnego wzoru.
A jeśli chodzi o rozmowy z bohaterami? Rozmowy z postaciami z ekranu?
To już jest efekt pracy ekipy filmowej, twórców dialogów na podstawie materiałów historycznych informujących o realiach. Musieliśmy przygotować nową listę. One są między prawdą historyczną a współczesnością.
Odczytywanie z ruchu warg, bo tam jest też taki element, przyniosło dużo ciekawego materiału?
Odczytywanie z ruchu warg przyniosło trochę w tych dłuższych wypowiedziach rzeczywiście ciekawego materiału. Natomiast często ci ludzie mówili krótkie zdania i to było odczytać najłatwiej.
Bo oni się też głównie zajmowali tym, że są filmowani. Trochę jak dzisiaj - pewnie wielu z nas by reagowało, gdybyśmy byli filmowani.
No tak, tylko wszystkim ludziom - politykom, gwiazdom filmu - ich menedżerowie mówią: "jak widzicie kamerę, to przestajecie mówić, bo może się nagrać nie to, co chcecie, żeby później było upublicznione." A wtedy na widok kamery ludzie mówili, bo nie mieli świadomości, że dźwięk się nagrywa. Oczywiście on się nie nagrywał, bo film był niemy, ale dzięki odczytywaniu z ruchu warg wiemy, co oni wtedy mówili.
Ten film zadziwia małą ilością takich scen niepozowanych, takich absolutnie naturalnych. Czy te materiały powstańcze zawierają ich tak niewiele?
Materiały powstańcze rzeczywiście zawierają niewiele. Na początku powstańcy kręcili kronikę, czyli można powiedzieć, że próbowali robić taki rodzaj telewizji - medium, które poinformuje mieszkańców śródmieścia o tym, co się dzieje w powstaniu.
Ale kronikę raczej chyba propagandową niźli film dokumentalny, niźli takie dokładne odzwierciedlenie pierwszej linii frontu i tego, co się na niej dzieje.
Oni chcieli oczywiście na początku opowiedzieć, co w ogóle się dzieje w powstaniu. Chcieli pokazać radość, więc ten film w oczywisty sposób na początku był filmem, który opowiada, że wolna, demokratyczna Polska na chwilę znów pojawiła się pod okupacją. To jest pokazana radość z państwowości. Stąd te elementy propagandowe, ale z czasem to powstanie zaczyna się rozwijać i kamera zaczyna też pokazywać inne rzeczy.
Było tak, że operatorów nie posyłano na pierwszą linię frontu? Bo w filmie niewiele jest takich scen.
Na początku oni nie chodzą na pierwszą linię frontu. Ten sprzęt jest za cenny. Poza tym nie można było nagrać ataku. Dzisiaj jest łatwo filmować telefonem komórkowym, każdy jego posiadacz może sfilmować jakąś scenę. Wtedy kamera ważyła 30 kilogramów, statyw podobnie. Nie można było jej ustawić po stronie niemieckiej i pokazać, jak wyglądał atak. Więc jak wydarzyło się coś w powstaniu, to w tym miejscu pojawiali się operatorzy i prosili powstańców, żeby odegrali jeszcze raz tę scenę, żeby można ją było później pokazać w kinie.
Co przy pracy nad tym filmem pochłonęło najwięcej wysiłku? Rekonstrukcja obrazu?
To był olbrzymi projekt, bo pokolorowaliśmy i odrestaurowaliśmy 112 tysięcy klatek i właściwie trzeba było sprawdzić każdy kolor. Najgorsze jest to, że nie było dobrych wskazówek. Niemcy nakręcili krótki film kolorowy w czasie okupacji i zrobili parę zdjęć kolorowych i to były nasze jedyne prawdziwe referencje oprócz rzeczy, które zostały z tych czasów.
Myśli pan, że po tym filmie będziemy myśleli o Powstaniu Warszawskim w kolorze, a nie w czerni i bieli?
To był olbrzymi projekt, bo pokolorowaliśmy i odrestaurowaliśmy 112 tysięcy klatek
To było nasze marzenie, że będziemy myśleli o tym, jako o wydarzeniu, które było niedawno, a nie bardzo dawno. Czarno-białe materiały traktujemy jako wydarzenia, które były bardzo dawno, znaczy, które są trochę nierzeczywiste. Dzięki kolorowi Powstanie staje się bardziej namacalne, rzeczywiste.
Ale są też w tym filmie sceny, które naruszają i tworzą taką rysę na jednoznacznym obrazie.
Czyli?
Jest tam scena dobijania rannych żołnierzy niemieckich.
Wiemy o tym, że w czasie Powstania Warszawskiego na zbrodniarzach wojennych były wykonywane wyroki śmierci bez sądu. Natomiast wszyscy inni żołnierze, co widać na tym też filmie - niemieccy żołnierze byli traktowani jak jeńcy i nikt im nic nie robił.
Czyli dobijani na filmie to esesmani.
Tak.
Ale bez sądu - oni są dobijani, bo są ranni przede wszystkim. I są w agonii.
Tak wtedy to wyglądało i to jest potwierdzone historycznie.
Nie miał pan wątpliwości, żeby umieścić to w tym filmie?
Chcieliśmy pokazać prawdę o Powstaniu Warszawskim, więc pokazaliśmy te rzeczy, które przetrwały. To jest film pokazujący to, co nakręcili operatorzy w gronie powstańców.
Również to, że w gronie powstańców dochodziło do aktów okrucieństwa - może źle powiedziane, ale do aktów, których dzisiaj byśmy nie zrozumieli.
Nie zrozumielibyśmy, ale to jest wynik rozkazów dowództwa powstańczego.
Zabijać esesmanów.
Tak, bo to byli zbrodniarze wojenni i wydano zbiorowe decyzje, żeby bez sądu wykonywać karę śmierci.
Jest też tam dość szokujący obraz picia wspólnego alkoholu w trakcie chwilowego rozejmu - co to była za scena?
Dowódca żandarmerii niemieckiej zostaje zaproszony na polską stronę i staje się rodzajem zakładnika...
To scena, w której w czasie rozejmu jeden dowódca żandarmerii niemieckiej zostaje zaproszony na polską stronę i staje się rodzajem zakładnika. Rzeczywiście zostaje poczęstowany kieliszkiem likieru. Natomiast on naprawdę jest zakładnikiem. To jest jego główna funkcja, bo Polacy nie do końca ufali Niemcom i postanowili zabezpieczyć się w ten sposób, że to zawieszenie broni, w czasie, którego można zabrać rannych czy ciała poległych, to będzie zabezpieczone w ten sposób, że Niemcy dadzą swojego szefa tego odcinka żandarmerii, jako takiego swoistego gościa, ale i zakładnika.
Te dwie czy trzy sceny nie będą czymś, co przeorze naszą pamięć i świadomość o Powstaniu Warszawskim?
Ten film składa się z filmów nakręconych w czasie Powstania Warszawskiego. Ten film pokazuje - chcieliśmy pokazać prawdę o Powstaniu. Myślę, że każdy widz musi wyjść z tego filmu i spróbować wyrobić sobie własną opinię. Chcieliśmy widzów zachęcić do interpretacji.
Jak drogie było to przedsięwzięcie?
W warunkach filmowych niezbyt - na sam film wydaliśmy milion 200 tysięcy, a wszystkie koszty łącznie z cyfryzacją i restoringiem, i naprawianiem tych czarno-białych kronik wyniosły milion 600 tys.
Przyniesie zyski?
Mam nadzieję, ale naszym celem nie jest budowanie zysków, naszym celem jest opowiadanie o Powstaniu Warszawskim. Zachęcenie młodych ludzi, żeby poszli na ten film i sobie sama wyrobili zdanie na temat tego, czym było to wydarzenie. Marzy nam się, żeby wszyscy ci, którzy będą obchodzić 70. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego - już za kilka miesięcy - obejrzeli wcześniej ten film.
I pomyśleli o powstaniu, jako o czymś bliższym także czasowo i przestrzennie, i wizualnie.
Mam nadzieję, ze ten film zaskoczy i zdziwi i spowoduje to, że oni sięgną do książek, że zaczną rozmawiać z żyjącymi jeszcze świadkami, że zainteresują się znów historią.