Każdemu wolno patrzeć na Sapeurs jak na pajaców, którzy zamiast wydawać pieniądze na lepszy dach, odkładają latami, by ściągnąć z Europy jakąś zdobną spinkę albo zaskoczyć świat zdobnym fontaziem. Ale uwaga: bieda nie sprawia, że ludzie są już wyłącznie organizmami, oni nie przestają być ludźmi!
Odkąd wpadł mi w ręce album "The Gentlemen of Bacongo" włoskiego fotografa Daniele Tamagniego - zakochałem się w nich dosłownie od pierwszego wejrzenia. Szukam teraz okazji, by zabrać się najbliższym transportem do Kongo - Brazzaville (czyli tego mniejszego Kongo, które kiedyś było kolonią francuską, większe - dziś Demokratyczna Republika Konga, było belgijskie) i spotkać ich na żywo.
The Sape, znani także jako Sapeurs, (SAPE: Society for The Advancement of People of Elegance, Towarzystwo Popierania Eleganckich Ludzi, ja będę nazywał ich dowcipnie: saperami) działają w obu Kongach, podobno pojawiają się też w innych częściach Afryki (widywani są też w Europie, gdy wyruszają na saksy nie porzucają swojego stylu). Żyją na biednych przedmieściach, ale ubierają się i zachowują jak paryscy dżentelmeni z początków XX wieku, chicagowska elita lat 30., albo - jak to zgrabnie określił Chris Sullivan w poświęconym im tekście na sabotagetimes.com: do stylu edwardiańskiego dodają odrobinę LSD i przyprawiają to odrobiną szaleństwa lat 80.
Przeczytaj także inne felietony Szymona Hołowni
Z pewnością wydają więcej na swoje ciuchy (i obowiązkowo niezapalone cygara), niż na domy, auta czy komórki. Na szarobrudnym tle swoich rodzinnych "shantytowns" (coś, co w Ameryce Łacińskiej nazywano by pewnie favelami, a u nas - brutalnie - slumsami), panowie odziani w różowe garnitury z idealnie dobranymi granatowymi dodatkami (krawat mógłby być jeszcze w seledynowe grochy - Sapeurs ortodoksyjnie przestrzegają zasady, że nie należy łączyć ze sobą więcej niż trzech kolorów), wyglądają naprawdę jak przybysze z księżyca. I o to właśnie chyba im chodzi. Wysiłek finansowy, organizacyjny i talent, jaki wkładają w skomponowanie stroju surrealistycznego jak na dyktowane przez otoczenie warunki, jest nie tylko aktem artystycznym, jest deklaracją światopoglądową. Absurdalnie ładne ciuchy w Europie bywają znakiem pychy, w Kongo - pacyfistyczną formą wyrażenia sprzeciwu wobec świata opartego na przemocy, wyzysku, nierównościach i chamstwie.
To przecież jeden z najbardziej udręczonych rejonów Afryki. Saperzy ludziom, którzy na co dzień oglądają brud i krew, chcą pokazać punkt odniesienia, nie pozwalają im zapomnieć, że człowiek jest stworzony do piękna. Członków stowarzyszenia obowiązuje też wysoka etykieta: precyzyjnie opisany sposób zachowania, chodzenia, rozmowy, wszystko podporządkowane jest jednemu celowi: cierpliwemu aplikowania szalejącemu w drgawkach światu zastrzyków z elegancji.
Saperzy mają w Kongo status celebrytów. W charakterze umajenia są zapraszani na rodzinne uroczystości - śluby czy pogrzeby, w większości są katolikami, na niedzielne msze chodzą w swoich strojach niczym członkowie zakonów rycerskich. Próbują się do nich łasić politycy, powoli zaczyna zachwycać się nimi show business (patrz teledysk "Losing you" piosenkarki Solange, siostry Beyonce, w którym Sapeurs występują co prawda w podkapsztadzkich "shantytowns", ale te miasta na marginesach świata, wyglądają w całej Afryce mniej więcej tak samo). Mieszanie się do polityki nie jest jednak wśród saperów mile widziane, oni muszą wszak pozostać wierni zasadzie, z którą politycy (nie tylko w Afryce) mają problem: eleganccy ludzie konflikty rozwiązują przez dialog. Spierać się zdarza im jedynie na konkursach, gdzie debatują, która stylizacja najdoskonalej połączyła ze sobą koszulę, pasek, skarpetki, rękawiczki.
Sapeurs skutecznie przeciwstawiają się też zapędom władców, którzy na fali odreagowywania kolonializmu nakazują czasem (albo intensywnie promują) noszenie strojów regionalnych. Na każdym większym lotnisku obsługującym loty do Afryki można się przekonać jak są piękne, pielęgnowanie własnego dziedzictwa to rzecz chwalebna, Sapeurs mówią jednak: równie ważna jest jednak wolność. A konsekwentne ubieranie się zgodnie ze swoim własnym stylem to walka o tę wolność bez rozlewu krwi.
Jasne, każdemu wolno patrzeć na Sapeurs jak na pajaców, którzy zamiast wydawać pieniądze na lepszy dach, odkładają latami, by ściągnąć z Europy jakąś zdobną spinkę albo zaskoczyć świat zdobnym fontaziem. Ja patrzę na nich z szacunkiem. Bogata Północ potrzeby mieszkańców biedniejszych zakątków świata zredukowała do leków i jedzenia. Jasne, że oni tego potrzebują. Ale uwaga: bieda nie sprawia, że ludzie są już wyłącznie organizmami, oni nie przestają być ludźmi!
Afryka to życie, nie powolne umieranie. To festiwal kolorów, smaków, zmysłowego doświadczania cudowności świata. Mieszkańcy shantytowns mają w sobie takie samo wielkie pragnienie piękna, jak mieszkańcy Manhattanu. Dokładnie tak samo jak nas cieszy ich miłe słowo, elegancki gest, fajny gadżet. Dokładnie tak samo jak nam przypomina nam o tym, że naszym powołaniem jest porządek, a nie bałagan, piękno, a nie brzydota, miłość, a nie nienawiść. Tak, zaryzykuję: Sapeurs na swój sposób głoszą światu kazanie o godności człowieka.
Słowo daję, że jeszcze chwila i dzięki nim uwierzę, że to samo (wzbogacone może o szczyptę teologii: obraz Boga - Artysty i miłośnika piękna, a także wizję boskiego porządku i uroku raju) chcą mi zakomunikować wyśmiewane dotąd przeze mnie strojne księżowskie papugi, zachodzące w głowę kiedy założyć mantolet, kiedy rokietę, douillette (po włosku zwaną capottą), czy sopranę i jak powinien wyglądać ich teneu de ville (czyli strój miejski, on też rządzi się swoimi regułami, nawet polscy księża wiedzą już chyba, że to obciach chodzić w niebieskiej albo beżowej koszuli z koloratką, obowiązują dwa kolory: biały albo czarny). Pora więc kończyć ten tekst, i tak zresztą wszystko jest na zdjęciach.