Z arcybiskupem Michalikiem rzadko się zgadzałem, ale zawsze go szanowałem jako hierarchę autentycznie oddanego Kościołowi. Jego dzisiejsze wypowiedzi przed posiedzeniem Episkopatu można jednak określić tylko w jeden sposób - to była totalna kompromitacja – pisze Szymon Hołownia na portalu Stacja7.
Ubolewanie i zapewnienie, że żaden człowiek Kościoła nie akceptuje pedofilii zostało "zawinięte" przez arcybiskupa w szereg barwnych refleksji, z których jedne były dyskusyjne, inne nie na miejscu, a jeszcze inne to po prostu straszne bzdury. Można dyskutować (bo i do tego hierarcha nawiązał) o zachodnich modelach wychowania seksualnego, można załamywać ręce nad bezpośrednim porównaniem rozwodników do pedofilii (arcybiskup mówił o tym, że dziś wszyscy skupili się na pedofilii, a nikt nie dostrzega, ile zła wyrządzają dzieciom rozwody). Można wreszcie uwierzyć lub nie zapewnieniom z późniejszej konferencji prasowej, że to co powiedział przed południem było językowym lapsusem (arcybiskup wyraźnie mówił o skrzywdzonych przez dysfunkcyjnych rodziców dzieciach, które następnie prowokują pedofilii; po południu wyjaśnił, że się przejęzyczył: że nie chodziło mu o to, że dzieci kogoś wciągają, ale o to że spaczeni dorośli wciągają w zło dzieci).
Wszystko to można. Ale to nie miejsce i czas. Wielu ludzi Kościoła od kilku tygodni staje na rzęsach, by pokazać jak jednoznacznie myślimy o złu, próbują wypracować modelowe sposoby walki z nim. To jest czas na jasne deklaracje. Na proste słowa, dla tych których ta sytuacja szokuje i spycha z drogi, na współczucie wobec tych, których ta sytuacja boli. I w tym, co ksiądz arcybiskup mówił o rozwodach (z czym można dyskutować: dzieci rzeczywiście zawsze wtedy cierpią, ale rozwód to też jest wielka tragedia dla tych, którzy decydują się rozejść) i w polemicznych (mechanizm: atakują, to odparowujemy ciosy) bzdurach, które zdecydował się oryginalnie powiedzieć o wykorzystywaniu dzieci, zabrakło nie tylko rozsądku, ale przede wszystkim wyczucia, zabrakło elementarnej empatii. Zamiast sługi Kościoła usłyszeliśmy jego magnata, który zjeżdża na chwilę kryształową windą z siedemdziesiątego piętra swoich rezydencji, kompletnie oderwany od kontekstu rzuca sobie luźne akademickie uwagi (i nazywa to bodaj pasterską troską). Uczucie to wzmogła jeszcze konferencja prasowa arcybiskupa, na którą łaskawie (jak podkreślał pięć razy ksiądz rzecznik), przerywając spotkanie na Olimpie się pofatygował (co, do licha, jaka biuralistyka, może być ważniejsza dla biskupa niż kilka milionów wpatrzonych w niego wiernych).
Nie wiem, co mają w głowach niektórzy przedstawiciele kościelnych instytucji. Ale jeśli nie dotrze do nich wreszcie, że są częścią tego świata, a nie że przez akt nominacji zostali nad ów świat wyniesieni (Episkopat to nie ekskluzywny klub angielskich dżentelmenów), jeżeli zaraz nie zaczną słuchać głosu i odczuć wiernych, to niedługo ich własny głos będzie jednym z niewielu, który będzie się niósł po kościelnych nawach.
Ksiądz arcybiskup przeprosił za "lapsus językowy". Ja przepraszam za księdza arcybiskupa Michalika.