W 2012 roku trzydziestoośmioletni Ian Thorson zmarł w jaskini w górach Arizony z powodu odwodnienia i dyzenterii (czerwonki). Wraz z żoną medytował w pobliżu ośrodka Diamond Mountain, którym kierował nieortodoksyjny nauczyciel buddyzmu tybetańskiego. Amerykańska droga do oświecenia okazała się dla tej pary ślepą uliczką.
"Śmierć na Diamentowej Górze. Amerykańska droga do oświecenia" Scotta Carneya to książka o tych, którzy intensywnie poszukują rozwoju duchowego i korzystają z technik wschodniej duchowości, a przy okazji stawiają na szali swoje zdrowie, czy dobre relacje z rodziną i przyjaciółmi. To rozważania o granicach determinacji w duchowych poszukiwaniach i o niebezpieczeństwach, które czyhają na zdesperowanych miłośników oświecenia instant.
Carney zastanawia się nad istotą praktyk medytacyjnych - nie tyle tym, czy są złe czy dobre, ale nad ich potencjalną siłą. Rozważa kiedy praktyki duchowe, medytacyjne są bezpiecznymi narzędziami transformacji ciała i umysłu, a kiedy mogą być zagrożeniem. Często bowiem podejście ludzi Zachodu do mądrości Wschodu jest nieodpowiednie - są nastawieni zbyt indywidualistycznie, mają za duże oczekiwania i chcą jak najszybciej dotrzeć do celu, choć celem powinna być sama droga. Stawia ważne pytanie, jak to możliwe, że technika medytacyjna, która wielu praktykujących ubogaca i uwrażliwia na cierpienia innych żyjących istot mogła wywołać też tragiczne skutki. Pyta "jak wiele można zaryzykować, by zerknąć za zasłonę boskości?".
Po kilkuset latach wymiany kulturowej pomiędzy Wschodem a Zachodem religie wschodnie na trwałe zagościły w naszym krajobrazie religijnym, nierzadko w postaci instant i jako gadżety kultury popularnej. Pojęcia takie jak medytacja, oświecenie, nirwana, joga, prawo karmy, mantra, czakry, energia chi czy prana zyskały na Zachodzie popularność i nierzadko swoje drugie życie dzięki nowym interpretacjom. Znakiem czasu w dzisiejszym globalizującym się i patchworkowym świecie jest mieszanie różnych religii i tradycji kulturowych.
Coraz popularniejsze stają się dziś także parareligijne zastosowania elementów religii Wschodu - choćby w postaci obietnic rozwijania nadzwyczajnych zdolności umysłu, odnoszenia spektakularnych sukcesów w miłości i biznesie zgodnie z mistycznym przekonaniem, że myśli mogą kształtować rzeczywistość.
Szczególna karierę zrobił przymiotnik "tybetański". Słowo to ciągle wzbudza w Europejczykach i Amerykanach szczególną atencję. Jak pisze Scott Carney, dla wielu ludzi wszystko co tybetańskie posiada mistyczny status nieodkrytej tajemnicy, Wschód ciągle traktowany jest jako antidotum na zachodnią anomię, jako holistyczna przeciwwaga dla naszego chaotycznego życia w pośpiechu.
Autor nie unika trudnych pytań, ale jego książka nie jest prostackim i cynicznym oskarżeniem buddyzmu i jego nauczycieli - o pranie mózgów swoich uczniów, satanistyczne inspiracje czy demoniczne proweniencje, co można usłyszeć choćby w podróżniczych programach telewizyjnych, skądinąd wybitnego, Wojciecha Cejrowskiego. Carney rozważa kwestię ewentualnej szkodliwości medytacji, stawia pytania o tak fundamentalne sprawy jak możliwość odróżnienie groteskowego świętego męża i fałszywego guru od godnego zaufania nauczyciela duchowego. Nie jest to łatwe.
Przykładem może być postać nauczyciela tragicznie zmarłego Iana Thorsona - lamy Michaela Roacha. Posiada on tytuł "gesze" będący odpowiednikiem doktora nauk w buddyzmie tybetańskim i był pierwszym Amerykaninem i drugim na świecie człowiekiem z Zachodu, który tytuł taki otrzymał. Pierwotnie był akceptowany przez innych nauczycieli buddyzmu, potem jednak przestał przestrzegać tradycyjnych reguł i rozluźnił więzy z tradycją szkoły gelug (jedna z czterech największych szkół buddyzmu tybetańskiego - jej przedstawicielem jest XIV Dalajlama Tenzin Gjaco. W Polsce popularna jest szkoła - kagyu).
Ostatecznie Roach rozpoczął propagować własną wersję buddyzmu tybetańskiego, zerwał hierarchiczną relację z ortodoksyjnymi duchownymi gelugpów i utracił ich szacunek, ale nie swoich uczniów wśród których było wiele młodych, atrakcyjnych kobiet. Jedną z nich poślubił i uznał za boginię, Diamentową Królową, ziemską emanację Wadżrajogini. Aż do rozwodu tworzył z nią idealny związek, który przedstawiał jako wieczne duchowe partnerstwo oparte na wiecznej miłości.
Rozważając trudną kwestię odróżniania pozytywnych i negatywnych skutków doświadczeń religijnych Carney przytacza między innymi opinie psychiatry Meredith Sagan, która specjalizuje się w leczeniu duchowych zaburzeń lękowych. Po wielu własnych doświadczeniach z hinduizmem, szamanizmem, buddyzmem zen, buddyzmem tybetańskim i różnymi tradycjami ezoterycznymi, a także breatharianizmem (rezygnujący z jedzenia i żywiący się praną z powietrza) przyznała, że przez lata duchowych poszukiwań kompletnie rozsypały się jej relacje z rodziną i przyjaciółmi ("byłam wielką joginką, umiałam medytować i osiągać stany wyższej świadomości i szczęścia, ale nie wiedziałam jak utrzymać zdrowe relacje z ludźmi"). Dopiero doświadczenie możliwości własnej śmierci sprawiło, że Sagan zaczęła się zastanawiać, czy to naprawdę takie istotne, czy świat jest, czy nie jest iluzją. Dzisiaj zadaje pytanie "na co ci wyższa świadomość, jeśli nie umiesz się dogadać z ludźmi?" i proponuje poddawać deklaracje duchowe prostemu testowi: "czy określone przekonania albo praktyki przybliżają daną osobę do czynnego i pożytecznego życia, czy ją od niego oddalają?".
***
Scott Carney, 2016, Śmierć na Diamentowej Górze. Amerykańska droga do oświecenia, tłum. Dominika Cieśla-Szymańska, Wydawnictwo Czarne.