Ksiądz Dziwisz przejdzie do historii tego pontyfikatu ze względu na dwa szczególnie istotne momenty - zamach na papieża w maju 1981 roku i 2 kwietnia 2005 roku - uważa Janusz Poniewierski, papieski biograf i publicysta „Znaku”.
Konrad Piasecki: Porozmawiajmy o człowieku, który jak głoszą informacje nadchodzące z Watykanu, trzymał papieża za rękę w momencie jego śmierci – o arcybiskupie Dziwisz. Wszyscy wiemy, że ta postać istnieje, ale właściwie niewiele więcej. Kim jest Stanisław Dziwisz?
Janusz Poniewierski: Cieniem Ojca Świętego, jego wielkim przyjacielem. Jest sługą, który schował się za papieża – kimś, kto oddał swoje plany, zamierzenia, marzenia na służbę Karolowi Wojtyle.
Konrad Piasecki: Te związki Karola Wojtyły i Stanisława Dziwisz datują się jeszcze na czasy przed wyborem na papieża.
Janusz Poniewierski: Tak. Nie mam co prawda przed sobą żadnych źródeł, jak choćby kalendarium życia Karola Wojtyły. W każdym razie już w latach sześćdziesiątych arcybiskup Wojtyła poprosił młodego księdza, Stanisława Dziwisza, żeby był jego kapelanem i sekretarzem. Jest taki zwyczaj w Kościele, że każdy biskup ma kapelana, człowieka, który organizuje jego czas i jest pomocnikiem do specjalnych zadań, umawia na spotkania. Trudno, żeby robił to sam biskup, który jest człowiekiem bardzo zajętym.
Konrad Piasecki: Przez 40 lat ta dwójka duchownych była ze sobą związana niezwykle silnymi więzami. To była równoprawna przyjaźń czy był zawsze Karol Wojtyła-mistrz i Stanisław Dziwisz-uczeń?
Janusz Poniewierski: Tak myślę. Te dwa rodzaje przyjaźni nie wykluczają się. Oczywiście zaczęło się od tego, że przyszedł taki młody ksiądz, prosto po święceniach czy rok, dwa lat później, do jakieś parafii, a obok siebie miał arcybiskupa krakowskiego. Był to człowiek, który wkrótce miał zostać, lub już był – nie pamiętam dokładnie dat – kardynałem. Byli ze sobą całe dnie, rozmawiali. Myślę, że to wszystko jakoś wnikało w księdza Dziwisza i go przemieniało. A potem przyszedł 16 października 1978 roku, kiedy jego szef, jego biskup, jego kardynał, w pewnym sensie ojciec, został wybrany papieżem. Na ile znam obyczaje i prawo kościelne, wtedy Jan Paweł II poprosił księdza Dziwisza o decyzję. Nie mógł bowiem za niego decydować – on mógł decydować za siebie, że chce i zgadza się być biskupem Rzymu. Ale ksiądz Dziwisz równie dobrze mógł wracać do siebie, w góry, do Krakowa.
Konrad Piasecki: Nie wrócił.
Janusz Poniewierski: Nie wrócił. Został na dobre i na złe.
Konrad Piasecki: I zawsze mówi o sobie: „Jestem człowiekiem, którego nie ma.” Ale tak naprawdę wiele mówiło się, zwłaszcza w ostatnich latach pontyfikatu Jana Pawła II, że to właśnie biskup Dziwisz był osobą, trzymającą wszystko w ryzach.
Janusz Poniewierski: Tego nie wiem, natomiast ksiądz Dziwisz przejdzie do historii tego pontyfikatu ze względu na dwa szczególnie istotne momenty. Pierwszy to 13 maja 1981 roku, zamach na Jana Pawła II – Dziwisz jedzie papamobile, stoi za papieżem i nagle czuje, że papież osuwa mu się na ręce. Jest taka wstrząsająca relacja, którą najpierw zapisał André Frossard w znakomitej książce „Nie lękajcie się. Rozmowy z Janem Pawłem II”. Potem ona pojawiała się wielokrotnie w różnych publikacjach, a wreszcie opowiedzieć ją publicznie postanowił sam arcybiskup przy okazji wręczania mu doktoratu honoris causa przez Katolicki Uniwersytet Lubelski. To jest taka wstrząsająca historia zamachu i opiekowania się rannym papieżem, wtedy w maju 1981 roku. To Dziwisz odprawiał mszę w pokoju papieża, to Dziwisz odmawiał brewiarz, a papież za nim powtarzał. To Dziwisz udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych. Drugi moment to 2 kwietnia 2005 roku. Jan Paweł II wkłada dłoń w rękę swego sekretarza i mówi „amen”. Niesamowity obraz wielkiej przyjaźni, która dotrwała aż do momentu śmierci i myślę, że w jakiś sposób trwa nadal. Jako chrześcijanin wierzę bowiem w świętych obcowanie i wierzę, że papież żyje.
Konrad Piasecki: Tutaj nie ma co prawda żadnych praktyk, bo historia papiestwa jest niezwykła, ale co się może dzisiaj stać z arcybiskupem Dziwiszem?
Janusz Poniewierski: Przede wszystkim musimy pamiętać o tym, że ksiądz arcybiskup ma zapewnioną przyszłość. Nie jest tak, jak bywało kiedyś w historii Kościoła, kiedy po śmierci papieża zdenerwowana na sekretarza kuria kazała mu pakować rzeczy i w ciągu 24 godzin opuścić apartamenty papieskie. Ksiądz Dziwisz, oprócz tego, że był sekretarzem papieża, jest arcybiskupem, zatem nie byle kim w Kościele. Po drugie jest wysokim urzędnikiem kurii rzymskiej. Papież mianował go Zastępcą Prefekta Domu Papieskiego. Teraz arcybiskup Dziwisz, jeżeli nowy papież nie zechce go odwołać, może pracować w Rzymie do emerytury jako wysoki dostojnik watykański. Może kiedyś zostanie kardynałem.
Konrad Piasecki: Myśli pan, że człowiek, którego Karol Wojtyła, papież Jan Paweł II, ściągnął do Rzymu, będzie chciał być tam już bez Jana Pawła II?
Janusz Poniewierski: Tego nie wiem, natomiast nie wykluczam, że zechce przyjechać do Krakowa, wrócić w ukochane góry, aby odpocząć, a może pełnić jakieś odpowiedzialne funkcje. Jakie – nie wiem. O ile wiadomo, papież w ostatnich godzinach życia nie przekazał swojej woli, gdzie chciałby widzieć Dziwisza po swojej śmierci. Prawo kościelne mówi, że teraz będzie rządził nowy papież i on wyznaczy jakieś zadania księdzu Dziwiszowi.
Konrad Piasecki: Dziękuję za rozmowę.