Kara więzienia dla pedofilów to za mało. Po jej odbyciu jest prawdopodobne, że wróci on do dawnych nawyków. Taki człowiek musi kontynuować leczenie i to nie tylko farmakologicznie – mówi gość RMF prof. Zbigniew Lew-Starowicz.
Tomasz Skory: Przy okazji głośnej sprawy Andrzeja S., psychoterapeuty, który w drastyczny sposób naruszył zaufanie, jakie mieli dla niego rodzice, skrzywdził nie wiadomo nawet ile dzieci poddanych jego terapii, nie sposób nie spytać: skąd biorą się skłonności pedofilskie?
Zbigniew Lew-Starowicz: To mogą być różne przyczyny. Najczęściej mamy do czynienia z pedofilią tzw. wtórną, to znaczy po okresie typowego życia seksualnego dana osoba zaczyna przerzucać się na małoletnie obiekty erotyczne.
Tomasz Skory: Czy to jest objaw kryzysu wieku średniego u mężczyzn, a może lęk przed dorosłymi?
Zbigniew Lew-Starowicz: Może być to lęk przed dorosłymi, na przykład wywołany serią niepowodzeń w kontaktach z kobietami, rozbite związki. Drugi wariant jest taki, że to jest takie połączenie zakompleksienia, nieśmiałości i jednocześnie wielkiej potrzeby dominacji i rządzenia innymi. Partnerzy dorośli nie pozwolą sobie wejść w tego typu konfigurację, a dziećmi można manipulować i można rządzić. Są jeszcze tacy pedofile, którzy są sami dziećmi.
Tomasz Skory: Rodzaj niedorozwoju emocjonalnego, poszukiwanie partnera na tym samym poziomie?
Zbigniew Lew-Starowicz: Tak, to jest „rówieśnik”. Jeszcze jest taki typ pedofilii, która pojawia się w późniejszym wieku w wyniku, na przykład degeneracji mózgu wywołanej alkoholem czy zaawansowaną miażdżycą. Na przykład dziadek zaczyna szaleć w domu i zaczepia wnuczkę, bo ma mózg już uszkodzony pod wpływem miażdżycy.
Tomasz Skory: Pan jeszcze do niedawna nie dowierzał, że ceniony kiedyś psychoterapeuta zostanie oskarżony. Sądził Pan, że wszedł być może zbyt głęboko w rolę badacza pedofilii. To poniekąd znaczy, że ujawnienie pedofilii może wynikać z częstych kontaktów z dziećmi, z uświadomienia sobie, że dzieci są bezbronne i można to wykorzystać.
Zbigniew Lew-Starowicz: Tak, sądzę, że mamy tu do czynienia z tą wtórną formą, a nie pierwotną, która występowała zawsze. Ale to niedowierzanie jest jasne, bo w końcu jeżeli wysłało się tam iluś pacjentów i nigdy nie było żadnych sygnałów niepokojących, w końcu to były konsultacje i różne wizyty; ci pacjenci do mnie wracali i nigdy nikt nic nie mówił. Nie było żadnych przecieków, informacji, czy nawet aluzji, więc rzeczywiście było to trochę zaskakujące.
Tomasz Skory: Czy otoczenie, na przykład rodzice są w stanie rozpoznać w najbliższym kręgu kogoś, kto ma podobne skłonności?
Zbigniew Lew-Starowicz: Nie za bardzo, owszem można być zaniepokojonym, gdy ktoś za bardzo lubi dzieci.
Tomasz Skory: Jak określić, gdzie się zaczyna „za bardzo”?
Zbigniew Lew-Starowicz: Wyobraźmy sobie, że mamy sąsiada w budynku, który wszystkim dzieciom funduje lody, bawi się z nimi na górce przed budynkiem, chodzi z nimi, robi im teatrzyki i tym podobne i naprasza się ze swoją opiekuńczością. Ludzie są nieraz naiwni. Ostatnio miałem taką sytuację, że wpuścili takiego sąsiada do domu, żeby się opiekował ich dwójką dzieci, bo chętnie korzystali z wypadów do kina, a on te dzieci karmił i kąpał i w końcu się okazało, że jest pedofilem. 39-letni mężczyzna, sąsiad, który był taką nianią do dzieci, to ja podziwiam naiwność tych rodziców.
Tomasz Skory: Trzeba się bacznie przyglądać otoczeniu. Panie profesorze, Sejm pracuje właśnie nad zaostrzeniem kar za przestępstwa pedofilskie – to są oprócz kar więzienia, jakiś ściślejszy dozór, zakaz pracy z dziećmi, unikanie pewnych środowisk, miejsc. Ale jak naturalizować tych, którzy z więzienia wychodzą i nie ukrywają w ogóle, że nie zamierzają unikać zaspokajania swoich popędów. Co z nimi zrobić.
Zbigniew Lew-Starowicz: Ten problem rozwiązali Anglicy. Oni np. cały czas są monitorowani – mają taką bransoletę i stąd cały czas wiadomo, gdzie oni przebywają. Powiadamiają miejscowe władze, że ten pedofil wychodzi z więzienia i że przebywa w tamtej okolicy. Taki pedofil dobrze wie, że jeśli znajdzie się w jakieś takiej sytuacji, to w każdej chwili go namierza i będzie dramat – wtedy może nawet dostać dożywocie. U nas komisja nie chciała jednak doprowadzić do tak drastycznego rozwiązania. Co można zrobić? Przed wypuszczeniem z zakładu karnego podać leki o działaniu antypopędowym i zobowiązać do kontynuowania terapii antypopędowej w najbliższym rejonie, gdzie jest seksuolog. Taki był mój pomysł. Bo prawo w tej chwili rzeczywiście tego nie rozwiązuje. Człowiek popełnił czyn, został ukarany, ale istnieje możliwość, że to powtórzy.
Tomasz Skory: A jak długo działają takie leki?
Zbigniew Lew-Starowicz: Tak długo jak się je bierze. Teraz są w formie zastrzyków. Jeden wystarcza na kilka miesięcy. Ale to nie załatwia wszystkiego. To zmniejsza tylko popęd. Ale popęd też jest w głowie. Muszą być inne zachowania – terapeutyczne.