Nie chcę być w takiej sytuacji, w której nieustannie moja wiedza i umiejętności są podważane tym, że podpisałem deklarację współpracy - mówi gość Kontrapunktu RMF FM i Newsweeka, Michał Boni. Jeśli zaufanie publiczne do mojej osoby tym wyznaniem prawdy zostało podważone, to ja też muszę jakieś konsekwencje tego ponieść - dodaje.


Konrad Piasecki: W Kontrapunkcie RMF FM i Newsweek Polska Michał Boni. Dzień dobry.

Michał Boni: Dzień dobry.

Konrad Piasecki: Przy szantażu, bojąc się, podjąłem decyzję podpisania deklaracji współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Od kiedy pan wiedział, że te słowa kiedyś padną, że musi pan to powiedzieć?

Michał Boni: W ciągu ostatnich kilku miesięcy, nie tylko wiedziałem, że one muszą kiedyś paść, ale zastanawiałem się, jak zrobić, żeby ten czas nie był zbyt odległy. Może brakowało mi takiego ostatecznego kroku i ostatecznego tchnienia odwagi w samym sobie.

Konrad Piasecki: A co było ostatecznym tchnieniem odwagi i powodem tego, że to tchnienie się pojawiło? Czy pan wiedział, że pańska teczka wypłynie, że się pojawi? Czy też przyszły premier Tusk powiedział „Albo pan to powie, albo nie mamy o czym rozmawiać”?

Michał Boni: Nie było żadnej sytuacji, w przeciwieństwie do 1985 roku, kiedy SB mnie szantażowało i dlatego podpisałem wtedy deklarację współpracy. Nie było żadnej sytuacji przymusu teraz. Była oferta, propozycja. Ja przez wiele lat nie chciałem pełnić żadnych funkcji publicznych, zajmując się eksperckimi sprawami. Teraz trochę pod presją kolegów, sytuacji, ta propozycja została złożona i wziąłem pod uwagę trzy elementy. Po pierwsze, merytorycznie, czy ja pasuję do tego nowego rządu. Po drugie, czy w swoim życiu mogę dokonać tego przestawienia kariery, zostawić swoje prace eksperckie i zająć się w jakiejś mierze polityką. Po trzecie – i to był warunek podstawowy – że muszę się zmierzyć z własną przeszłością, z lękiem, ze wstydem, obawą upokorzenia.

Andrzej Stankiewicz: A od kiedy Tusk wiedział, że jest problem, który nazywa się „teczka Boniego” w IPN?

Michał Boni: Ten problem był znany wszystkim od 1992 roku. Część osób dziś mówi, że tak naprawdę ja pod koniec lat ’80. o podpisaniu tej deklaracji, na jakiejś konspiracyjnej wigilii powiedziałem i wszyscy wiedzieli i tylko ja nie miałem świadomości, że to powiedziałem. W takim sensie, że nie był to czysty akt sumienia.

Konrad Piasecki: Czy kiedy Donald Tusk zaproponował panu wejście do rządu wiedział, co jest w pańskiej teczce?

Michał Boni: W sensie formalnym nie wiedział i nie mógł wiedzieć. Ja też nie wiem, co jest w mojej teczce. Ja tej teczki nie oglądałem. Ja wiem, jak wyglądało moje życie.

Konrad Piasecki: Ale zdawał sobie z tego sprawę, że pan podpisał deklarację współpracy?

Michał Boni: Nie zdawał sobie z tego sprawy. Wiedział, że jest jakiś problem.

Konrad Piasecki: A kiedy się dowiedział, powiedział, że propozycja jest nieaktualna?

Michał Boni: Dowiedział się ode mnie i nie powiedział, że propozycja jest nieaktualna, tylko powiedział, że różne rzeczy muszą się dziać po kolei. Czy ja mam w sobie tyle odwagi, żeby publicznie przyznać się do własnej słabości i do własnego błędu.

Andrzej Stankiewicz: W 1985 roku podpisuje pan zobowiązanie do współpracy a dopiero dwa lata później przychodzi do pana SB i zaprasza pana na rozmowy i wyciąga informacje. Dlatego to tyle trwało? Dlaczego dwa lata przerwy, takiego spokoju?

Michał Boni: Myślę, że to się brało z tego, że w roku 1985, kiedy zatrzymano mnie i moją przyszłą żonę, zagrożono zabraniem dziecka do milicyjnej izby dziecka i zagrożono sprawami obyczajowymi, ja podpisałem deklarację współpracy ze strachu, z lęku. Natomiast oni kompletnie nie wiedzieli o mojej działalności podziemnej.

Andrzej Stankiewicz: Nie wiedzieli kogo złapali.

Michał Boni: Nie wiedzieli kogo złapali.

Konrad Piasecki: Pan twardo odrzuca oskarżenia, że przez pana wpadły jakieś drukarnie, że jakimś ludziom pan uczynił swoją działalnością krzywdę.

Michał Boni: Twardo odrzucam i uważam, że pan Dakowski, który takie rzeczy opowiada, kłamie.

Konrad Piasecki: Czemu miałby kłamać? Miał pan z nim jakiś zadawniony konflikt?

Michał Boni: Proszę spytać pana Dakowskiego. Nie znam pana Dakowskiego. Nikt ze środowiska „Woli” go nie kojarzy. Zasada była taka: jeśli ja się zajmowałem przygotowywaniem pisma „Wola” i spotkaniem z szefami tajnych misji zakładowych na posiedzeniach MKK, to nie wiedziałem jak wygląda dokładnie technika. Nie wiedziałem, gdzie są offsety, jak wygląda sieć kolportażu.

Konrad Piasecki: Pan grozi: „Za nazywanie mnie agentem, będę pozywał do sądu”. Skoro nie czuje się pan agentem, to kim?

Michał Boni: Ja się czuję człowiekiem złamanym, zastraszonym i bojącym się tego ujawnić, wtedy w latach ’80. To była przez lata moja słabość, która teraz jak mi się wydaje – mówiąc to wszystko publicznie, nie patrząc na to, co jest w teczce, tylko mierząc się sam ze sobą i wyznając to – pokonałem tę słabość. Jestem stuprocentowo pewien, że nikomu nie zaszkodziłem, o nikim nie mówiłem przed tymi spotkaniami, nagabywaniami. Starałem się uciekać jak mogłem, a to zainteresowanie SB moją osobą o drugiej połowy 1987 roku wzięło się z mojej aktywności, już półjawnej właściwie. To był też ten motyw, tak naprawdę. Ponieważ oni wiedzieli, że podpisałem. Ja wiedziałem, że podpisałem i bałem się w tym momencie ujawnienia tego.

Konrad Piasecki: Od podpisania zgody na współpracę mijają ponad 22 lata. 15 lat temu pańskie nazwisko pojawiło się na liście Macierewicza. Dlaczego, to aż tyle musiało trwać? Dlaczego wtedy, w 1992 roku nie powiedział pan „Tak, rzeczywiście. Był moment słabości, ale nic za nim nie poszło”?

Michał Boni: To była druga słabość. Myślę, że wtedy można było to zrobić.

Konrad Piasecki: Bo pan wie, że wtedy byli ludzie, którzy się za panem ujęli. Byli ludzie, którzy pisali, że to oskarżenie obraża również nas. Taki list napisał Zbigniew Bujak i Henryk Wujec. Byli ludzie, którzy domagali się ścigania tych, którzy pana oskarżyli. Jak pan tym ludziom spojrzy po latach w oczy?

Michał Boni: Po tym wyznaniu spojrzałem im w oczy. Z większością tych ludzi już rozmawiałem i nie mam takiego wrażenia, żeby nie chcieli podawać mi ręki. Raczej na odwrót. Mogę ze smutkiem tylko powiedzieć, że każdy ma swój czas dojrzewania. Pod koniec kampanii prezydenckiej Jacka Kuronia – prowadziłem tę kampanię – powiedziałem Jackowi, ale powiedziałem też, że boję się tego ujawnić. Boję się tego zderzenia z niechęcią i takiego upokorzenia. Jacek powiedział, że każdy ma swój czas.

Konrad Piasecki: Ale dzisiaj się pan czuje, jak człowiek zderzony z rzeczywistością, jak człowiek upokorzony, w kilka dni po przyznaniu się?

Michał Boni: Nie czuję się upokorzony. Czuję, że pokonałem lęk przed upokorzeniem i czuję w sobie pokorę. Pokora pozwala powiedzieć mi: „Tak, To był błąd. To była jedna słabość, to była druga słabość. Za te słabości przepraszam. Za żadne złe naprawdę rzeczy nie przepraszam, bo ich nie zrobiłem”.

Andrzej Stankiewicz: Chciałbym zapytać obywatela Michała Boniego, czy chciałby, aby w jego rządzie był człowiek, który przez tyle lat miał problemy z przyznaniem się przed sobą samym do własnej przeszłości?

Michał Boni: Ja się bardzo dużo modliłem w ostatnim czasie. Wydaje mi się, że zdobyłem też dzięki tej modlitwie i dzięki ludziom, bardzo dużo wewnętrznej siły. A to czy ludzie, którzy budują w sobie coś, co pozwala im pokonać własną słabość, to jest przeszkoda w różnych rzeczach, czy ma pomagać, to nie mnie na to pytanie odpowiadać.

Andrzej Stankiewicz: A może ujawnił pan swoją przeszłość, dlatego, że miał pan odsłuchy, że ktoś grzebie w IPN, ktoś sprawdza pana przeszłość?

Michał Boni: Nie. Nie miałem takich odsłuchów. Nikt mnie nie szantażował, nikt mi niczego nie kazał. Ja po prostu uznałem, że jeśli już po latach mojej niechęci i też lęku związanego z pełnieniem funkcji publicznych dostałem to poważne zaproszenie, to muszę ten problem jakoś rozstrzygnąć. Mógłbym zrobić w ten sposób, że przyjąć funkcję, a później okazałoby się np., że w tej mojej teczce poza zapiskami, że jestem rozpracowywany i przekreśleniem ołówkiem literki „k” nic nie ma. Mógłbym do końca życia czuć się pewny, ale tak naprawdę w środku nie czułbym się pewny.

Konrad Piasecki: Tylko, że pan by musiał podpisać oświadczenie lustracyjne. I by pan w nim napisał?

Michał Boni: To jest ta kwestia.

Konrad Piasecki: A co pan napisze, jeśli pan wejdzie do rządu?

Michał Boni: Napiszę to, co oświadczyłem teraz. To jest pełna prawda o mnie. Żeby to było jasne, w ostatnim oświadczeniu lustracyjnym, ze względu na udział w spółkach publicznych, radach nadzorczych, takie oświadczenie złożyłem.

Konrad Piasecki: Napisał pan „Byłem tajnym i świadomym współpracownikiem”?

Michał Boni: Zrobiłem tam taką gwiazdkę i do tej gwiazdki napisałem może nie taki tekst tego oświadczenia, które teraz złożyłem, ale opisałem skrótowo całą historię.

Andrzej Stankiewicz: To znaczy, że swoim pracodawcom w firmach komercyjnych przyznał się pan wcześniej, niż opinii publicznej?

Michał Boni: Nie. Proszę pamiętać procedurę. To było zamknięte w kopertach. Zanim to zostało otwarte był wyrok Trybunału Konstytucyjnego, więc nikt tego nie otworzył.

Konrad Piasecki: Pan napisał „Nie byłem współpracownikiem, ale wyjaśniam, że były takie i takie okoliczności”?

Michał Boni: Tak.

Konrad Piasecki: Wierzy pan jeszcze, że pan wejdzie do rządu Donalda Tuska?

Michał Boni: Ja wierzę w to, że mnie jest lepiej z tym co zrobiłem. Czuję się uwolniony i spokojniejszy. Wierzę, że mam jeszcze wiele do zrobienia. I wierzę, że Donaldowi Tuskowi uda się zrobić dobry i sprawny rząd, bo Polska tego potrzebuje. Nie myślę o swojej indywidualnej roli.

Konrad Piasecki: Ale rząd z Michałem Bonim? Ma pan jakieś przemyślenia po tej deklaracji, po tym oświadczeniu. Może ma pan jakieś sygnały od kolegów z Platformy. Pan ma jeszcze szanse na wejście do rządu?

Michał Boni: Mam poczucie, że to co chciałem zrobić w środku samego siebie, w swoim sercu to zrobiłem. Mam poczucie, że mam wiedzę i umiejętności. Ale też nie chce być w takiej sytuacji, w której nieustannie ta wiedza jest podważana koniunkturalnie tym, że esbek itd. Pełnienie roli publicznej to jest także zaufanie publiczne Jeśli to zaufanie publiczne do mojej osoby tym wyznaniem prawdy zostało podważone, to ja też muszę jakieś konsekwencje tego ponieść. To jest zupełnie zrozumiałe.

Andrzej Stankiewicz: Może być tak, że Michał Boni nie zostanie ministrem pracy, ale to on wskaże przyszłego ministra pracy, jakiegoś swojego współpracownika, kogoś komu ufa.

Michał Boni: To w ogóle nie wchodzi z grę. To premier i koalicjanci dobierają osoby do celów i do określonych stanowisk.

 Konrad Piasecki: Ale pewnie będzie tak, że pan do tego rządu nie wejdzie, że jednak Donald Tusk tej presji nie wytrzyma i wtedy zapyta „Michale kogo widzisz na swoim niedoszłym miejscu?”

Michał Boni: Jeśli mnie spyta, to będę się zastanawiał. Nie miałem takiego pytania.

Konrad Piasecki: A pan chciałby jeszcze wejść do tego rządu?

Michał Boni: Proszę mnie nie pytać. Jest koniec tygodnia, tygodnia bardzo trudnego dla mnie, ale oczyszczającego. Jeśli się już zderzyłem sam ze sobą, to myślę, że będzie mi łatwiej każdego dnia rano budzić się i patrzeć sobie w oczy. Te wszystkie inne rzeczy w perspektywie człowieka, jego moralności, jego sumienia są ważne, ale mniej istotne.

Konrad Piasecki: Dziękujemy bardzo.

Michał Boni: Dziękuję.