"Nie sądzę, żeby w Polsce był klimat dla radykalnych podwyżek cen ropy naftowej" – powiedział w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Paweł Wojciechowski. Ekonomista i były minister finansów przyznał, że "ostatnie zakupy zapasu ropy przez Orlen nie są przełomową sprawą". "Orlen po prostu musi kupować ropę, żeby dywersyfikować swoje dostawy, bo nie wystarcza ta ropa, która przypływa rurociągiem Przyjaźń" – wyjaśnił Wojciechowski.
To są zakupy doraźne. To nie jest wypełnianie magazynów - powiedział w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Paweł Wojciechowski w kontekście zakupy zapasu ropy przez Orlen.
Głównym dostawcą (ropy do Polski - przyp. red.) jest Arabia Saudyjska, ale sprowadzano też wcześniej ropę z Nigerii. Orlen dywersyfikuje swoje dostawy, bo nie wiadomo, co się wydarzy - dodał.
Mamy do czynienia z wysoką inflacją, a jednocześnie z oznakami osłabienia wzrostu gospodarczego, co będzie prowadziło prawdopodobnie będzie prowadziło do zjawiska stagflacji, czyli stagnacji i inflacji - wyjaśnił ekonomista.
Bianka Mikołajewska zapytała swojego gościa także o to czy dla wszystkich uchodźców, którzy uciekli z Ukrainy przed wojną do Polski, znajdzie się praca.
To na krótką metę jest nierealne, ale realna, skierowana na rynek pracy, powinna być polityka rządu, który w tym zakresie, czyli nakierowania uchodźców - tak naprawdę nazwijmy to - migrantów czasowych, być może osiedleńczych - odpowiedział Wojciechowski.
Bianka Mikołajewska: Dzień dobry, a naszym gościem jest dziś Paweł Wojciechowski, ekonomista, były minister finansów, były wiceminister spraw zagranicznych, dzisiaj doradca ekonomiczny Polski 2050 Szymona Hołowni. Witamy serdecznie. Zacznijmy od najświeższych wiadomości - Orlen ogłosił, że kupił spore zapasy ropy. Czy myśli pan, że to uspokoi sytuację i ustabilizuje ceny na najbliższy czas?
To nie jest jakaś przełomowa sprawa. Orlen po prostu musi kupować ropę, żeby dywersyfikować swoje dostawy, bo nie wystarcza ta ropa, która przypływa, że tak powiem, rurociągiem Przyjaźń, ale również musi dywersyfikować oczywiście. Głównym dostawcą to jest Arabia Saudyjska, ale też sprowadzał (Orlen ropę - przyp. red.) wcześniej z Nigerii na przykład. Więc po prostu (Orlen - przyp. red.) dywersyfikuje, bo nie wiadomo, co się wydarzy.
Czyli na dłuższą metę to wcale nas nie pociesza?
Nie, bo to są zakupy doraźne. To nie jest tak, że to jest wypełnianie jakiś magazynów.
Nie, pan Daniel Obajtek twierdzi, że to jest spory zapas, że nawet gdyby teraz na dłuższy czas, gdybyśmy byli odcięci, rurociąg Przyjaźń przestałby funkcjonować, to jesteśmy zabezpieczeni.
No tak. Generalnie takie zobowiązanie wszystkich państw, które funkcjonują na rynku tzw. antyOPEC, czyli tych państw, które są importerami ropy naftowej, które są zrzeszone w Międzynarodowej Agencji Energii, która ma siedzibę w Paryżu, decyzją się na zapasy ropy. Generalnie te zapasy powinny wystarczyć na co najmniej trzy miesiące. W sytuacji, kiedy jest to zakup doraźny to oczywiście jest większy zapas i to starcza na dłużej. Pytanie jest takie - po jakich cenach ta ropa jest sprzedawana, czy ona jest sprzedawana po cenach pierwsze weszło, pierwsze wyszło, czyli po takiej cenie tzw. Fifo.
Musi pan mówić tak, żeby nasi słuchacze zrozumieli, którzy nie znają się na ekonomii.
To są takie księgowe elementy, które dotyczą sposobu kształtowania ceny. Cena jest kształtowana na podstawie zakupu tego surowca, który wszedł przy danym zakupie, czy na podstawie ostatniej ceny zakupu, czyli krótko mówiąc w jaki sposób kształtowane są ceny, bo od tego zależą marże Orlenu. Oczywiście w ramach rozporządzeń, które w Polsce obowiązują, te zapasy strategiczne powinny być utrzymywane zarówno przez uczestników rynku - Orlen jest największym uczestnikiem tego rynku, prawie, że monopolistą. To jest oligopol na polskim rynku. Jak i również przez Agencję Rezerw Strategicznych.
Czyli rozumiem, że dzisiaj nie znając tych cen, nie wiedząc za jaką cenę Orlen kupuje tę ropę nie możemy powiedzieć, że na dłuższą metę te ceny spadną, czy ta cena się jakoś ustabilizuje?
Oczywiście, poza tym, że oczywiście Orlen ma swoje kontrakty z dystrybutorami w ramach różnych układów, więc na pewno będzie pilnował tych cen. Nie sądzę, żeby w Polsce był klimat dla radykalnych podwyżek cen ropy naftowej.
A jeżeli chodzi o kursy walut - od kilku dni NBP rzuca na rynek euro, franka, dolara po to, żeby zbić ich ceny, żeby ustabilizować kurs złotego. Czy to na dłuższą metę może być skuteczne, taka interwencja?
Na dłuższą metę nie. To są raczej oznaki bezsilności pana prezesa Glapińskiego, który zapowiadał obronę polskiej złotówki. Pół roku wcześniej mówił o osłabianiu polskiej złotówki, że jest korzystne, teraz mówi o wzmocnieniu polskiej złotówki.
Tak, ale wcześniej był inny kurs złotego.
Tak, był inny kurs złotego, ale generalnie rzecz biorąc, chodzi o to, że nastąpiła jakaś ewolucja, jeśli chodzi o pana prezesa Glapińskiego - od takiej, bardzo gołębiej postawy na rzecz jastrzębia. Natomiast z tego nie będzie wiele wynikało. To jest jak gdyby demonstracja woli pana prezesa, żeby wzmacniać złotówkę, ponieważ im wyższy kurs złotego, tym potencjalnie niższa inflacja. To jest sposób na zbijanie inflacji nie poprzez podnoszenie stóp procentowych, czemu historycznie pan prezydent Glapiński również był niechętny, pamiętamy o tym, pół roku wcześniej nie chciał podnosić stóp procentowych, chociaż cały rynek mówił "podnosimy".
Teraz podnosi i prawdopodobnie będzie dalej podnosił.
Teraz jest projekcja nowa NBP-u, która przewiduje inflację na poziomie ponad 10 procent - 10,8 proc. Przypominam, że w budżecie dzisiaj, który jest przyjętym budżetem na rok 2022 inflacja wynosi 3,3 proc. Także jest ogromna rozbieżność...
Zapisana prognozowana inflacja, taką przewidywał rząd.
To jest istotne, bo to na podstawie projekcji inflacyjnej zapadają decyzje np. o podwyżkach dla budżetówki, które są zapisane w budżecie na wysokości 4,4 proc. To znaczy, że budżetówka będzie tracić bardzo dużo. I to jest pewien problem.
Rząd nie przewidział tak wysokiej inflacji. Od tej inflacji, jaką przewidywał, są zależne wynagrodzenia właśnie w budżetówce. I po prostu w związku z tym, że inflacji nie doszacowano, budżetówka będzie dostawała niższe płace. Ale myślę, że to i tak jest najmniejszy problem, w porównaniu z tym, jak galopują ceny po prostu.
Tak, oczywiście. Tylko pamiętajmy o tym, że kiedy rząd przyjmował projekcję inflacyjną NBP, to wszyscy ekonomiści mówili, że to jest kompletnie nierealne, że inflacja wyniesie co najmniej 6 proc. I ona wyniosła na koniec roku 8,6 proc. Więc tworzenie scenariuszy takich, żeby obniżać oczekiwania, np. związków zawodowych budżetówki w zakresie podwyżek wynagrodzeń, moim zdaniem była celowa. Oczywiście rząd tego nie zmienia. W dalszym ciągu są te zapisy o wysokości wzrostu wynagrodzeń dla budżetówki. Inflacja galopuje, prezes Glapiński zdecydował się na tę bardziej "jastrzębią" postawę, która zmierza do tego, że będzie podnosił stopy oprocentowane. One już dziś wynoszą 3,5 proc., ale pamiętajmy, one są realnie ujemne, tak, ponieważ inflacja jest nasze powyżej tego poziomu. Jeśli popatrzymy np. na raty kredytów, no to jest WIBOR plus marża, no to jest jeszcze dużo poniżej tego, co wynosi inflacja. Więc mamy do czynienia z takim zjawiskiem, że inflacja jest wysoka. Ona prawdopodobnie wyniesie - ja szacuję jutrzejszy odczyt ok. godz. 10 na około 8,5 proc.
A na koniec roku jaką pan przewiduje?
Na koniec roku, wydaje mi się, że ona w dalszym ciągu będzie około blisko 10 proc. Najgorszy będzie trzeci kwartał. Oczywiście było pytanie takie, czy rząd przedłuży tarczę antyinflacyjną. Pan premier Morawiecki ostatnio zapowiedział, że przedłuży. No ale ten efekt obniżania inflacji z powodu tarczy jest w granicach około 1,5 punktu procentowego. Tak że to jest niewielki wpływ. Tak że mamy do czynienia z wysoką inflacją, a jednocześnie z oznakami osłabienia wzrostu gospodarczego, co będzie prowadziło prawdopodobnie do zjawiska stagflacji.
Zatrzymajmy się jeszcze na chwileczkę, bo na to, co będzie się działo w Polsce na pewno wielki wpływ będzie miała oczywiście wojna w Ukrainie. W ostatnim czasie napływają do nas, już w tej chwili miliony można powiedzieć, uchodźców. W pierwszych słowach Ukrainki, które przyjeżdżają do nas z dziećmi mówią: "Chciałybyśmy pracować. Dajcie nam pracę". Czy to jest realny, żeby dla nich wszystkich praca się znalazła?
To na krótką metę jest nierealne. Ale realną powinna być polityka rządu, który właśnie w tym zakresie - czyli nakierowania uchodźców, a tak naprawdę, nazwijmy to migrantów czasowych, być może osiedleńczych - żeby była skierowana na rynek pracy.