"Doszło do masowego zalania wielkiej części ziem, co ma dramatyczne humanitarne skutki (...) natomiast doprowadza to również do destabilizacji poziomu wody w reaktorach, które są w Zaporożu, w elektrowni jądrowej i doprowadza to do zwiększenia się potencjalnego niebezpieczeństwa nuklearnego" - tak o skutkach wysadzenia tamy w Nowej Kachowce mówiła w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Aleksandra Wiśniewska - szefowa misji humanitarnych i aktywistka społeczna, która przez 12 miesięcy pracowała w Ukrainie.

6 czerwca w Nowej Kachowce doszło do eksplozji, która zniszczyła zaporę znajdującą się na zbiorniku wodnym. W wyniku rozlania się gigantycznych mas wody, doszło do katastrofy ekologicznej i humanitarnej. Zalane są wsie i miasta. Źródła wody pitnej są zanieczyszczone, a na terenach w obwodzie chersońskim trwa ewakuacja ludności cywilnej. Śledztwo w sprawie zniszczenia tamy wszczął Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze.

Jak twierdzi Aleksandra Wiśniewka, powódź to nie jedyne co grozi ludności we wschodniej Ukrainie.

To ekstremalnie cyniczne i niedopuszczalne złamanie prawa humanitarnego i praw wojny, bo wojna ma swoje prawa - o czym często zapominamy. To prawa normatywne i nie mają często przełożenia na rzeczywistość. Doszło do masowego zalania wielkiej części ziem, co ma dramatyczne humanitarne skutki. Natomiast doprowadza to również do destabilizacji poziomu wody w reaktorach, które są w Zaporożu, w elektrowni jądrowej i doprowadza to do zwiększenia się potencjalnego niebezpieczeństwa nuklearnego - tłumaczy Wiśniewka, dodając, że przez cały zeszły rok zespoły zajmujące się pomocą humanitarną miały przy sobie tabletki z jodem - w razie sytuacji, w której doszłoby do destabilizacji reaktorów jądrowych lub ataku przy użyciu taktycznej broni jądrowej we wschodniej części Ukrainy.

To zagrożenie, które ciągle jest realne w tamtym rejonie - dopytywała dziennikarka.

Oczywiście. Mamy nadzieję, że to zagrożenie tylko na poziomie deklaratywnym, ale ono zawsze jest i podejrzewam, że gdyby rzeczywiście doszło takiej eksplozji, to polityczne reperkusje byłby dużo poważniejsze niż biologiczne. Ale doprowadziłoby to do niepokojów i ruchów ludności nie tylko w Ukrainie .

Miliony ludzi zagrożonych

Kazimiera Szczuka zwróciła uwagę na skalę katastrofy, która ma miejsce we wschodniej części Ukrainy.

Mówimy o bardzo dużej ilości ludzi, którzy stracili swoje domy, swoje uprawy, stracili perspektywy na to żeby żyć w godności przez najbliższe miesiące. Przez ostatnie pół roku byli ostrzeliwani, a teraz muszą uciekać, zostawiać swoje domy - mówiła aktywistka i tłumaczyła, że podobne wydarzenia miały miejsce w czasie wojny w Iraku, gdzie ISIS również sięgała po "hydroterroryzm" wysadzając tamy i terroryzując ludność wykorzystując do tego celu ograniczone zasoby wody.

Czyli Rosjanie działają jak terroryści - zapytała prowadząca?

Absolutnie. Brak słów - odpowiedziała Wiśniewska.

Rosjanie nie zdołają rzucić Ukraińców na kolana

Wysadzenie tamy i pozbawienie ludności takich zasobów wody, to próba rzucenia Ukraińców na kolana - tłumaczyła w RMF FM Aleksandra Wiśniewska.

Oczywiście, to będzie miało zupełnie odwrotne działanie. Duch Ukraińców i duch Ukrainek, jest wielkim duchem. Służyłam w różnych państwach, ale nigdy nie widziałam takiego narodu. To absolutny przywilej, że mogliśmy tam służyć. Mieliśmy zespół 220-230 Ukraińców i Ukrainek, które po całej linii frontu od Charkowa, po Donieck, Zaporoże, Mikołajów, Chersoń, Odessę, służą od 12 miesięcy z jednej strony zakładając bunkry w szpitalach onkologicznych, pediatrycznych, z drugiej strony mają 22 zespoły mobilne psychologiczno-medyczne. Budują też punkty ogrzewania na rosyjsko-ukraińskiej granicy, gdzie ludzie szukając drewna - staruszkowie - wpadają na miny w lasach. Masowo. To niezwykle odważni ludzie, którzy będą walczyć do ostatniej kropli krwi. Naszą bronią, ale swoją krwią - dodaje szefowa misji humanitarnych.

Pracownicy misji są wcielani do wojska

Aleksandra Wiśniewska tłumaczy, że gdy wybuchła wojna w Ukrainie, pomoc humanitarna była organizowana oddolnie. Na początku skupiano się na ewakuacji domów dziecka - "udało nam się ewakuować 78 domów z 1400 dziećmi" - przyznaje aktywistka i dodaje, że polski rząd nie był przygotowany na poradzenie sobie z takim problemem. 

Później pomoc zaczęła przybierać bardziej zorganizowany charakter. Na początku była nas czwórka. Teraz po 12 miesiącach jest nas już 260 i mamy 8 baz w całej Ukrainie. Udało nam się wielkim wysiłkiem pomóc 118 tys. ludzi. Ale to kropla w morzu cierpienia - wyjaśnia Wiśniewska.

Problemem jest jednak to, że Ukraińcy pracują na misjach są przymusowo wcielani do wojska. Część naszych pracowników, kierowców została po prostu wyłapana. Wiąże się to z wielkim cierpieniem na poziomie osobistym naszych pracowników. Natomiast oni mimo wszystko idą służyć. I to jest wielka odwaga - dodaje.

Wiśniewska: Cztery miliony Ukraińców mieszka w obszarach, do których bardzo ciężko jest dostarczyć pomoc

Nasz zespół codziennie musi się chować, często po kilkanaście razy dziennie - w piwnicach, w korytarzach bez okien, w bunkrach, w schronach. Razem z ONZ-em wyliczyliśmy, że my - pracownicy humanitarni w całym 2022 roku spędziliśmy w schronach i bunkrach w sumie miesiąc, ukrywając się przed atakami. To jest poziom stresu i zagrożenia, które zwierzęco czuje się pod skórą, którego nie widziałam w żadnym innym konflikcie - mówiła Aleksandra K. Wiśniewska w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM. 

Aktywistka organizacji humanitarnych mówiła też, jak wygląda aktualna sytuacja na Ukrainie. 

Podczas, gdy ja tutaj rozmawiam, moje koleżanki i koledzy, próbując ratować życie ludzkie, swoich pobratymców, szczególnie nasi ukraińscy lekarze, pielęgniarki, psychologowie czy kierowcy, mają co dwa tygodnie pogrzeb w rodzinie, jednocześnie są wyłapywani z ulicy, szczególnie mężczyźni, żeby służyć - powiedziała Wiśniewska. 

Stwierdziła też, że choć armia ukraińska wyłapuje mężczyzn z ulicy do odbycia służby wojskowej, w Ukrainie nie brakuje też ochotników do walki, nawet wśród najmłodszych. Część dzieci, zwłaszcza nastoletnich, które ewakuowaliśmy z Ukrainy mówiło, że chcą wracać i walczyć - powiedziała Wiśniewska.

Działaczka humanitarna zwróciła też uwagę na to, że organizacje niosące pomoc nie są w stanie dotrzeć w wiele miejsc na Ukrainie. 

Aż 4 miliony Ukraińców jest w obszarach, do których bardzo ciężko jest dostarczyć pomoc. ONZ przez wiele miesięcy próbował pertraktować z obiema stronami walczącymi, przede wszystkim z rządem ukraińskim, żeby otrzymać dostęp na drugą stronę, nawet na kilka godzin, żeby dostarczyć pomoc - mówiła Wiśniewska. 

Jej zdaniem prawdziwy obraz skali ludzkich dramatów na Ukrainie będzie wyłaniał się stopniowo wraz z przesuwaniem się frontu. Cała pomoc idzie w rejony, do których mamy dostęp. Jeżeli w ramach odbijania kolejnych wniosek i przesuwania linii fronty, będziemy spotykać się ze strasznym zaniedbaniem i strasznym ludzkim cierpieniem - mówiła Wiśniewska.