To skandaliczna wypowiedź, będąca efektem kompletnej demoralizacji i brutalizacji debaty publicznej, czy raczej takiej przekrzykiwanki propagandowej, w Rosji - w ten sposób b. ambasador RP w Moskwie Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz oceniła niedawną wypowiedź byłego rosyjskiego rzecznika praw dziecka Pawła Astachowa. Astachow w jednym z programów rosyjskiej telewizji powiedział m.in.: "Czekałem czy ambasadora Polski znajdą pływającego w rzece Moskwa". W związku z tą wypowiedzią w piątek do MSZ wezwany został ambasador Federacji Rosyjskiej w Polsce Siergiej Andriejew.
Za skandaliczną wypowiedź rosyjskiego polityka uznała też Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, która była gościem dzisiejszej Popołudniowej rozmowy w RMF FM. To skandaliczna wypowiedź, to jest efekt czegoś, co ja bym nazwała jakąś kompletną demoralizacją i brutalizacją debaty publicznej w Rosji, jeżeli to w ogóle można nazwać debatą publiczną. Jeżeli już to jest taka przekrzykiwanka propagandowa - to chyba jest najlepsze określenie - powiedziała dzisiejsza rozmówczyni Marka Tejchmana.
Zwróciła przy tym uwagę, że brutalne słowa w Rosji padają nie tylko pod adresem przedstawicieli Polski, Ukrainy, Zachodu, ale również pomiędzy" konkurującymi klanami w ramach reżimu" w Rosji. Są tak nieprawdopodobnie brutalne i wyrażane takim językiem, że nawet w Rosji rok temu było to niewyobrażalne - oceniła b. wiceminister spraw zagranicznych. Jak tłumaczyła, taka kampania nienawiści Rosjan do zewnętrznych wrogów stała się istotą obecnego reżimu i sposobem panowania nad mentalnością Rosjan.
Przyznała, że o ile polscy dyplomaci w Rosji mogą czuć się zagrożeni, jednak jak przekonywała, że ambasada RP w Moskwie jest bardzo dobrze zabezpieczona.
Według Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, wiele wskazuje na to, że dwa drony zestrzelone kilka dni temu nad Moskwą to wydarzenie zainicjowane przez samych Rosjan. Świadczy o tym - w jej ocenie - fakt, iż Ukraińcy raczej nie mieliby ani interesu, ani możliwości żeby przeprowadzić taką operację.
Była ambasador RP w Moskwie zwróciła przy tym uwagę, że od razu po tym zdarzeniu pojawiła się "odpowiednia" jego interpretacja mówiąca o możliwym zamachu na Putina, którego na Kremlu wówczas nie było. "Ukraińcy też o tym wiedzieli" - dodała.
Zauważyła ponadto, że odwołana została już część parad z okazji 83. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Zdaniem Pełczyńskiej-Nałęcz decyzje te mogą z jednej strony mieć związek z incydentem nad Kremlem, a z drugiej świadczyć o tym, iż rosyjska armia jest w tak złym stanie, że nie nadaje się do pokazania na paradach. Najpewniej więc zdarzy się ta w Moskwie, bo musi się zdarzyć, a pozostałe - i oto jest pretekst - żeby się nie zdarzyły - powiedziała b. wiceszefowa MSZ.
Wydarzenia w Moskwie mogą ponadto - zdaniem Pełczyńskiej-Nałęcz - stanowić sygnał dla Zachodu, by ograniczył pomoc dla Ukrainy. Rosjanie wiedzą, że to zawsze budzi strach i elit, i społeczeństw zachodnich (...) Może to być taki chwyt: przestraszymy Zachód, że Ukraińcy są niepoczytalni, i w efekcie my zareagujemy tak, jak Zachód się boi i nie będzie więcej dostaw broni na Ukrainę - tłumaczyła Pełczyńska-Nałęcz.
Jej zdaniem, Rosjanie ewidentnie boją się przygotowywanej właśnie kontrofensywy ukraińskiej.