Za kilka tygodni europejskie granice staną dla nas otworem. Dzięki Schengen staniemy się prawdziwymi obywatelami Europy. Będziemy mogli przekraczać granice do woli i bez kontroli, swobodnie zderzając się z kulturą naszych unijnych braci.
Nie wszyscy sąsiedzi cieszą się z tego zderzenia. Choćby słowaccy miłośnicy przyrody, zwłaszcza tatrzańskiej. Dobrze wiedzą, że granica na graniach oddziela od siebie dwa światy.
W tym na południu słychać szmer strumieni i śpiew świstaków, nieliczni turyści napawają się spokojem, a niedźwiedzie buszują w matecznikach. W tym na północy słychać strumienie samochodów i dzwonki telefonów komórkowych, a tłum turystów napełnia gardła alkoholem i rzuca się na niedźwiedzie.
Jasne, że to uproszczenie, w dodatku mało patriotyczne. Osobiście jednak omijam Zakopane, lubię za to odwiedzać i fotografować Tatry Słowackie. Dlatego cieszę się, że władze Tatranskiego Narodnego Parku już kombinują jak powstrzymać tłum z północy. Podobno znakowane szlaki po południowej stronie mają być przesunięte tak, by nie stykały się z polskimi. Dzięki temu przekraczanie granicy, poza kilkoma wyznaczonymi miejscami, pozostanie nielegalne.
Tłum zostanie po polskiej stronie, a Cicha Dolina podchodząca pod Kasprowy od południa, nie zacznie śmieszyć swoją nazwą. Majestat zostanie uratowany, a rodacy, którzy zechcą z nim obcować, będą musieli najpierw wybrać się na drugą stronę Tatr, na Spisz albo Liptów.
Tak naprawdę, pewnie o to właśnie chodzi słowackim góralom, bo Polacy zapłacą im za noclegi, jedzenie, benzynę i piwo.
Słowackie niedźwiedzie też powinny się jakoś obronić. W końcu w matecznikach kryje się ich tam niemal… tysiąc.