Zaszyci w koronach drzew pracownicy zbrojeniówki strzelali do okien kancelarii ślepakami. Poniżej górnicy z czarnego miasteczka tłukli karbidówkami o trotuar. Aleją Armii Ludowej ciągnęły tysiące szkolnych szatniarek, z miotłami postawionymi na sztorc oraz woźnych dzwoniących dzwonkami. Od placu Trzech Krzyży, machając pustymi tacami, sunęli w stronę siedziby premiera wściekli duchowni.
Minister Chityna biegł co sił korytarzami oblężonej Kancelarii. Zwolnił tylko na chwilę obok poniemieckiej bomby, którą saperzy w ramach protestu przywieźli z powrotem z poligonu. Przeskoczył nad przykutymi do kaloryfera ciepłownikami i zwinnie ominął głodującego trenera Golmachera (domagającego się dziesięciu tysięcy euro za każde celne podanie podczas finałów Euro).
- Ronaldzie, bierz tylko najważniejsze rzeczy - krzyknął Chityna wpadając wreszcie do gabinetu premiera McDonalda – autobusy blokują, tramwaje stoją, motorniczy wzięli pasażerów jako zakładników. Musimy biec na lotnisko, ostatni samolot startuje za dwie godziny, potem strajk.
- Weźmy limuzynę – zaproponował premier, spoglądając na wielką walizę pełną pamiątkowych listów z wyrazami poparcia.
- Jaką limuzynę? Przecież zrezygnowaliśmy ze wszystkich, kiedy Twoje notowania spadły poniżej dziewięćdziesięciu procent, poza tym właściciele spółki J&S też strajkują i w całym kraju nie ma paliwa - krzyknął Chityna i pociągnął McDonalda ku wyjściu.
Wyskoczyli z gabinetu, przewracając drzwiami próbujących przybić się do nich od drugiej strony młodych lekarzy. Odtrącili wyciągającego ręce Golmachera i wypadli na ulicę, gdzie obok czarnego miasteczka demonstrowali w przebraniach agenci tajnych służb.
- Musimy biec, musimy biec – przedrzeźniał Chitynę wściekły McDonald - łatwiejsze życie – kpił, ciężko dysząc - ostrzegałem przecież, żeby nie wzorować kampanii wyborczej na reklamie lotto!
- Skąd mogliśmy wiedzieć, że lud potraktuje to dosłownie, czy ktoś słyszał, żeby gdzieś wyborcy brali poważnie takie obietnice - odciął się poirytowany Chityna.
- Mogliśmy się zorientować, przecież poprzednio lud uwierzył Związkowi Braterstwa i Równości, że chce pokonać układy – sapał szef rządu potykając się o walizę – a w ogóle, to nawet jak zdarzy się cud i zdążymy na samolot, to przecież nie znajdziemy tam roboty, a jeśli się uda, to i tak nic nie odłożę, bo funt traci z dnia na dzień – marudził McDonald.
- Rzuć wreszcie tę walizkę i uwierz w cuda Ronald – zdenerwował się minister Chityna - wcale nie lecimy do Londynu, ale do Irlandii Północnej, to podobno jakaś taka druga Irlandia, ale chyba gdzieś blisko tej prawdziwej. Jakoś się przedrzemy.
Nieszczęśni nie wiedzieli, że w hali odlotów zaczynała się właśnie blokada. To pozostali ministrowie żądali gwarancji dożywotniego zatrudnienia.
(Koniec pierwszego i prawdopodobnie ostatniego odcinka blogonoweli Viery Evidens)