Barykada przegradzała Stolarską. Milicja nie mogła przejść na Dominikański od Małego Rynku, ale ZOMO, strzelając petardami z gazem na wysokości głów, rozbiła tłumek na placu i po chwili zrobiło się tam niebiesko od mundurów. Tłumek schronił się u Dominikanów. Żelazna zasuwa na ciężkich drzwiach oddzieliła dwa światy. W kościele antyokrągłostołowi rycerze z zasłoniętymi twarzami. Przed świątynią niewiele starsi, w kaskach z tarczami i pałami.
Na placu Dominikańskim palił się milicyjny samochód. Chwilę wcześniej przez uchyloną na moment bramę poleciała butelka z benzyną. Przy następnej butelce zomowcy byli już górą. Ciężkie buty wsadzone w bramę i świszczące w powietrzu pały utorowały im drogę do wnętrza. Ukryci w sieni rycerze w apaszkach na twarzach na chwilę się wycofali, ale szybko udało się im odbić bramę i zamknąć zasuwę. Na milicjantów, pozbawionych kasków i pałek przez chwilę sypały się ściśnięte pięści. Potem ktoś krzyknął "W kościele nie bijemy", zomowcami zajęli się bracia Dominikanie.
Siedzieliśmy w świątyni przez jakiś czas. Wreszcie za sprawą nieuwagi milicji, może mediacji solidarnościowych "targowiczan", spokojnie wyszliśmy ogrodową furtką na tyłach kościoła, prosto na Planty przy Poczcie Głównej.
To był czas wyborów. Plebiscytu, w którym wyluzowany kowboj w cuglach wygrał w z ruskimi generałami. Chodziłem po mieście z kolegą. Czytaliśmy wywieszone na drzwiach lokali wyborczych listy z wynikami. Prawie wszędzie zwycięstwo Solidarności było przytłaczające. Landslide - powiedziałby kowboj.
Większość znajomych i rodziny była zbudowana. Czytali "Gazetę Wyborczą", nie mogli doczekać się wolności i dobrobytu. My wiedzieliśmy swoje: targowica. Naszym idolem był Kornel Morawiecki, nie Tadeusz Mazowiecki. Za kilka miesięcy ten drugi miał zostać premierem. Wcześniej prezydentem - generał: Wojciech Jaruzelski. Kornelowi Morawieckiemu pozostał gest: wywrócenie w telewizji okrągłego stolika.
Dziś wiem, ile znaczą strategiczne interesy i wspominam z uśmiechem tamten bunt. Ale to gorzki uśmiech. Wierzę, że gdyby wtedy na ulicach były dziesiątki tysięcy, a nie setki ludzi, Polska miałaby większą szansę stać się krajem, który byłoby łatwiej nam polubić...